O śmierci kotki dowiedziałam się przypadkiem wczoraj, kiedy idąc do kotów wolno żyjących pod ZUS spotkałam przy stacji metra Huta babę od Burci. Stała na światłach z przezroczystą siatką, a w niej jakiś pakunek zawinięty w .... gazety. Obok baby stali dwaj młodzieńcy - jeden z łopatą. Na początku nie skojarzyłam, że oni są razem - to pewnie wnuczkowie baby (ok. 18 letni).
Kiedy zobaczyłam, że rozmawiają ze sobą... skojarzyłam łopatę z pakunkiem w siatce i zamarłam.
Podeszłam i powiedziałam: Niech tylko pani mi nie mówi, że kotka umarła.
A baba na to - "A skąd pani wie, że umarła".
Na to rezolutny wnuczek baby powiedział: "Pewnie ogon kota wystaje z gazety, ha, ha, ha".
Baba pokazała mi swoje zaczerwienione oko i powiedziała: "Widzi pani, co mi kotka zrobiła" - ja na to, że "Nie rozumiem - co zrobiła? (ja naiwna byłm przekonana, że baba ma czerwone oko z płaczu po stracie kotki ), a baba mi na to: "Wirusa mam w oku od kotki"
No i poszli do lasku oklepać kotkę łopatą....
Biedna Burciu - napewno nikt w tej durnej rodzinie, w której przyszło ci marnie żyć, nie zapłacze po Tobie i nie wspomni Ciebie...a ja nie mogę poskładać się w całość od wczoraj po Twoim odejściu.