
Eustachiusz doprowadzi mnie do zawału chyba.
Zabrałam go wczoraj ze sobą do szwagierki, która mieszka bramę dalej, bo raz, że bezpośrednio po szczepieniu był i wolałam go mieć na oku, a dwa - zamknięty w klatce strasznie drze japę.
U szwagierki mały zasnął siostrzenicy na kolanach. Nagle Magda pyta: "Inga, co mu jest? będzie rzygał, czy co?" Patrzę, faktycznie, koleś ma cofkę. A ta wariatka, zamiast go na podłogę, to go postawiła na stole. Co było dalej nie muszę chyba mówić?


Rano mały zrobił kupę gęstości kisielu i odmówił jedzenia. No szlag mnie trafiał normalnie. Próbowałam dać na siłę, prosto do buzi, wypluł i ugryzł mnie w palec.


dochodzę do wniosku, że nie rozumiem kotów
