Aniu: powodzenia w nowym przedsięwzięciu, jakim jest tymczasowanie!
Jako praktyk z dwuletnim doświadczeniem (

) muszę powiedzieć, że jeśli chodzi o wydawanie, to bywa ciężko. Ale ciężej jest na początku, kiedy się człowiekowi wydaje, że nie da rady oddać.
Ale czasem jest tak, że wiadomo, że to TEN domek dla TEGO kota.
Tak miałam na przykład z Maszką, która była jedynym kotem, któremu rzeczywiście, fizycznie uratowałam życie (gdybym jej nie znalazła w krzakach, to byłoby po niej). U mnie była w sumie krótko, bo najpierw tydzień, jako przeogromna bieda, a potem wyjeżdżałam, więc trafiła do Agi.
A potem ją znowu przejęłam, gdy u Agi stan zakocenia przekroczył dopuszczalne normy. I w przeciągu niecałego tygodnia zakochałam się w niej po uszy: tak przekochanego, urokliwego kota chyba jeszcze nie widziałam (moje to cholery

)
Ale za to domek Maszkę kocha jak własne dziecko i wiedziałam, że będzie jej dobrze.
Do jednych tymczasów się człowiek przywiązuje bardziej, do innych mniej.
Ale ja już w sobie wyrobiłam mechanizm, że własne moje wredne ogony mają inny status. Trochę to trudno wyjaśnić, to nie polega stricte n "nieprzywiązywaniu się", bo człowiek się zawsze przywiązuje. Ale po prostu jest ta świadomość, że moje paskudne małpy zestarzeją się przy mnie (a ja przy nich!), a tymczasy będą już we własnych domkach.
Będzie dobrze!