Dobrze, że chociaż rezydenci zdrowi i grzecznie się sprawują, bo dzieciaki specjalnej troski ciągle przyprawiają mnie o ból głowy

.
W poniedziałek zawieźliśmy Trusia do Ewy; bo kiepsko je, bo taki właśnie trusiowaty, widać, że szybko się męczy, że oddycha ciężej niż Kacper.
Ewa zbadała, opukała, ostukała, zadumała się.
Lekka gorączka (39,4), powiększone węzły chłonne, no i te płucka takie ze znakiem zapytania ...
Trusio dostał lek przeciwgorączkowy i przeciwbólowy i coś tam jeszcze i receptę na antybiotyk (Dalacin), który podajemy od wtorku rano.
Dzisiaj jedziemy na rtg płuc do Czterech Łap.
Po poniedziałkowej wizycie, a konkretnie po lekach, które dostał, Trusio nagle odżył. Wrąbał kolację, wczoraj pięknie śniadanko, był żywszy, pięknie bawił się z Kacperkiem, a ja nie posiadałam się z radości. Od wczorajszego popołudnia jednak znowu dziubie po troszeczku, chociaż chyba nastrój i samopoczucie ma lepsze, bo chodzi sobie dużo po mieszkaniu, wygląda przez okno itp. Zobaczymy, co dzisiaj z tego rentgena wyjdzie

.
Kacperkowi po tych paskudnych przejściach z okiem został zapchany kanalik łzowy. Tym się akurat nie martwię, ale w drugim oczku czasem mu się ropka zbiera, a przez weekend miał zaczerwienione od wewnątrz spojówki. Laliśmy mu gentę i "czarodziejskie kropelki" od Ewy, oko wyglada ok., ale z kolei od wczoraj ma małego gilka w jednej dziurce od noska

. Ma od wczoraj jakby mniejszy apetyt, a dzisiaj rano, tuż przed wyjściem do pracy słyszę, że jakiś kot szukuje się do rzyganka, wydając takie typowe zawodzące dźwięki. Lecę, patrzę, zagladam za graty, usiłując dojrzeć który to ... No i znajduję pod łóżkiem wymiotującego Kacperka.
Nie wiem, co to było, bo niestety nie mogłam tego obejrzeć bez wczołgiwania się pod wyrko, a nie miałam już na to absolutnie czasu, a i jasny strój pracowy też się nie nadaje do wycierania kurzy i kocich kłaków z podłogi

. Nasze łóżko stoi we wnęce i wypełnia ją całą, można tylko zajrzeć z jednej strony, a mały gnojek był łaskaw narzygać w najbardziej oddalonym, ciemnym miejscu, kompletnie dla mnie niedostępnym wzorkowo

. Poleciałam po latarkę i zobaczyłam coś jakby kałużkę śliny. Latam w szale dzikim (bo zapomniałam zapakować jeszcze jakichś klamotów pracowych i pakuję je naprędce) i wołam TŻa, żeby wziął aparat i zrobił foto tego rzyganka. Ten zaspany coś pstryknął na odwal się i pokazuje mi na wyświetlaczu metry kwadratowe podłogi pod łóżkiem i na najdalszym planie niewidoczne coś. "Na zbliżeniu to zrób, przecież z tego to nic nie widać, czym rzygnął, co mi z takiego zdjęcia

". TŻ uznał, że chyba już mnie pogięło całkiem i postanowił się obrazić i oddalił się do kuchni porzucając zajęcia foto. I masz tu człowieku pomoc.
Mam nadzieję, że to przysłowiowy kłaczek był, bo już załamać się idzie z gówniarstwem.
Takżetego 