I hop! Wątek do góry

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy
Cytat:
Z pomocy rzeczowej: karma, każda i w każdej ilości. Zawsze mamy zapasy na czarną godzinę (tak poniżej 10 kilo staramy się nie spadać). Może być supermarketowa, niektóre dzikie tylko taką znają i jedzą. Żwirek!
Szmatki na posłanka (zazwyczaj nie pierzemy tylko wyrzucamy po użyciu, przez potencjalne wirusy), kuwety i miski które mogą pełnić takie funkcje, miseczki (i styropianowe tacki, jak po wędlinach, dla dziczków piwnicznych), środki czystości z chlorem (ace, domestos, czy zwykła bielinka)
Rustie pisze:Dla tych, którzy w najblizszym czasie wstąpią tu po raz pierwszy, kilka słów o nas.
Nigdy nie planowałysmy poswięcać życia dla kotów. Ba! Nawet ich nie lubiłyśmy! Ale mieszkałam w Warszawie, na ulicy gdzie działała m.in. forumowa Katy. Tam zobaczyłam, że koci problem w miastach jest do rozwiązania - wystarczy zapewnić jedzenie, schronienie i sterylizację, by koty nie były postrzegane jako szkodniki gorsze od szczurów.
Więc kiedy po powrocie do Krakowa zaczęłyśmy dostrzegać bezdomniaki na naszym osiedlu, wiedziałyśmy co robić.
Wtedy mieszkało tam 15 dorosłych kotów plus niezliczona ilość kociat rodziła się co roku, prawie wszystkie ginęly. Dzięki kastracji, adopcjom i "selekcji naturalnej" (niestety), dziś są cztery wykastrowane koty, zadbane, regularnie odrobaczane i leczone w razie potrzeby. Po mojej przeprowadzce na własne śmieci ważniejsze od zakupu kanapy było wyłapanie wszystkich okolicznych futer na zabiegi (teraz została 1 kocica z kilkunastu).
Kiedy zrobilysmy porządki na swoim terenie, wydawało się że czeka nas "kocia emerytura", ale: wiemy już jak pomóc kotom, mamy sprzęt, miejsce i doświadczenie, a kociej bezdomności w Krakowie tak wiele... Niepostrzeżenie stałyśmy się hurtowniczkami.
W zeszłym roku przewinęło się przez nasze ręce 120 kotow, w tym - na razie 50. To tylko te, które fizycznie tymczasują u mnie lub babci i są pod naszą bezpośrednią opieką. Nie liczę tu futer, które są lokalizowane i łapane przez nas i podrzucane do znajomych na DT.
Nasze tymczasy to kociaki, koty wyrzucane z domu i dzikuny do kastracji (krakowskie lecznice nie przetrzymują po zabiegach - z wyjątkiem jednej bardzo drogiej i drugiej - koszmarnej). Mniej wiecej polowa kotów łapana jako dzikie okazuje się miziakami, które pewnie się znudziły i wylądowały w piwnicy
Koty są leczone, odrabaczane. W razie konieczności czy podejrzeń robione są testy na wirusówki. Kocięta i w miarę możliwości dorosłe są szczepione. Wszytkie oddawane do adopcji dorosłe (dziewczynki od 5 mca, kocury od 6-7) są kastrowane. W przypadku kociąt sprawdzamy czy adoptujący wywiązali się z tej obietnicy. Kastrujemy też kocice w ciąży (również tuż przed porodem - mamy szczęście do utalentowanych chirurgów). W przypadku zgonów robiona jest sekcja w Zakładzie Higieny Weterynaryjnej - musimy mieć pewność, czy przyczyną nie była choroba zakaźna.
Działamy właściwie jak małe schronisko (z tą róznicą że w schronisku koty nie śpią w łózku kierownictwa). Od pewnego czasu by się nie pogubić prowadzę nawet ewidencję futer (mają nawet numerki nadawane - to akurat mnie dobija...)
I jeszcze cytat z Nordstjerny, ja nie umiem tak trafie i ładnie pisać, a te słowa powinny być mottem każdego dt, każdej organizacji starającej się polepszyć los bezdomnych kotów:No właśnie, chodzi o to, jest naprawdę ważne w tej robocie - chyba pasuje o tym przypominać,zwłaszcza dla młodszych stażem forumowiczów (bo starsi powinni już dawno mieć tego świadomość):
Najważniejsze w tej robocie jest ograniczanie nadpopulacji bezdomnych kotów i zapobieganie bezdomności. I prowadzące do tego celu konsekwentne, kompleksowe działania.
Nie chodzi o samo dokarmianie osiedlowych kotów (choć to ważne), zabranie do domu wyrzuconego przez kogoś domowego kota, uratowanie kotka zagrożonego śmiercią (choć to bardzo ważne), zabranie do domu ślicznych, małych puchatych kociaczków (choć to w większości wypadków ratuje im życie). To nie wystarczy, choć jest bardzo ważną częścią całego tej roboty.
Najważniejsze jest to, żeby działania niosły ze sobą rzeczywiste rozwiązanie problemu bezdomności. Taki przykład: co z tego, że uratujmy puchate kociaczki, skoro pod śmietnikiem zostanie ich dzika, płodna mama - i za dwa miesiące pojawią się następne? Co z tego, że złapiemy samą dziką mamę, wysterylizujemy, zostawiając pod śmietnikiem jej podrośnięte, dzikie dzieci, skoro za pół roku te dzieci urodzą kolejnych kilkanaście dzikich dzieci? Co z tego, że "wciśniemy" pierwszemu lepszemu chętnemu znalezioną na ulicy puchatą kuleczkę, skoro ten przy pierwszej rui wywali ją pod blok, bo "się zrobiła nie do wytrzymania"?
I dlatego piszę o kompleksowych działaniach. Takich, które nie mają nic wspólnego ze zbieractwem kotów, jak mogłoby się wydawać nieobeznanym ze sprawą. O tej porze roku kotki przeważnie już są w następnej ciąży, ale zazwyczaj mają jeszcze wokół siebie stadko majowych kociaków, najczęściej chorych i wymagających natychmiastowego leczenia i oswajania, jeśli mają mieć szansę na dom.
I dlatego tak ważna jest konsekwencja. Wysterylizowanie wszystkich kocic na danym terenie. Wyłapanie i wyadoptowanie wszystkich kociaków z danego miejsca. Bo jeśli w jakimś miejscu pozostanie jedna płodna kotka, to cały wysiłek pójdzie na marne już po kilku miesiącach.
Prowadzenie DT na taką skalę pochłania mnóstwo czasu i pieniędzy, jest tez często wyczerpujące psychicznie. Na brak czasu i sił forumowicze nic nie zaradzą, ale bardzo prosze o wsparcie.
Do niedawna koty nas oszczędzały, raczyły nie chorować. Ostatni miesiąc to 700 zł zostawionych w lecznicach. Ciągle pozostaje do zaszczepienia 5 dorosłych i 2 kociaki.
Koty są rozwydrzone, kiedyś byłam dumna z tego, że nawet bezdomne jedzą hillsa i wołowinę, ostatnio żałuję, że nie przyzwyczajone do puszek z Biedronki (zaserwowanie na próbę najtańszej puchy z hurtowni spotkalo się ze świętym oburzeniem). Z drugiej strony ich dobra kondycja to zasluga w dużej mierze drogiej karmy i odżywek - na tym się nie zaoszczędzi i nie chcemy obniżać wypracowanych standardów, czy "'żywieniowych" czy tych dotyczących opieki lekarskiej i profilaktyki zdrowotnej.
Na szczęście za kastracje aktualnie nie płacimy z własnej kieszeni. Korzystamy z miejskich talonów, a gdy ich braknie - z pomocy Fundacji "Zwięrzeta Krakowa".
Tu trochę o naszych potrzebach "niefinansowych":Z pomocy rzeczowej: karma, każda i w każdej ilości. Zawsze mamy zapasy na czarną godzinę (tak poniżej 10 kilo staramy się nie spadać). Może być supermarketowa, niektóre dzikie tylko taką znają i jedzą. Żwirek!
Szmatki na posłanka (zazwyczaj nie pierzemy tylko wyrzucamy po użyciu, przez potencjalne wirusy), kuwety i miski które mogą pełnić takie funkcje, miseczki (i styropianowe tacki, jak po wędlinach, dla dziczków piwnicznych), środki czystości z chlorem (ace, domestos, czy zwykła bielinka)
W rozliczeniach finansowych nie jestem zbyt sumienna, to już wiecie. Ale tym razem się postarałam, poniżej rozliczenie wydatków i wpływów za I-VII. 2009
Kastracje i leczenie:
1) Fundacja Zwierzęta Krakowa 270 zł
2) Urząd Miasta Krakowa 32 zabiegi, dla nas to oszczedność ok. 2500 zł
3) Fundacja Argos (4 boguszyckie) 800 zł
Testy od sponsorki: 150 zł
Jedzenie i żwirek od darczynców, to oszczędność ok. 450 zł
Gotówka od sponsorów: 1000 zł
Nasze wydatki:
1) Karma, żwir: 1990 zł
2) Mięso ok. 3100 zł
3) Leki, vet, testy, szczepionki, sekcje itp: 1100 zł
4) Kontener 40 zł
czyli koty pochłonęły blisko 10 tysięcy.
I niestety, ostatnio budżet nam się nie dopina![]()
Użytkownicy przeglądający ten dział: Agnieszka LL i 743 gości