Dziewczynki pojechały wczoraj do swojego domku
.
Domciu wspaniały (dziękuję Tatianko za podesłanie fotek w odpowiednim momencie odpowiedniej osobie
).
Zamieszkają z dwuletnią nieśmiałą, śliczną szylkrecią na 140-tu metrach dwupoziomowego magicznego domu ...
I mają najcudowniejszą Dużą pod słońcem
.
A od dzisiaj u nas mała burasia ze skarpetkami po operacji biodra (schroniskowa bidka oczywiście). Nie je, ma biegunkę i pewnie robale

.
TŻ nazwał ją Trusia - i faktycznie tak spokojnego, grzecznego kociątka to dawno nie widziałam. Na pewno jest obolała (operacja była w "Bernardzie" we czwartek), ale nawet nie zapłacze, nie denerwuje się, nie niecierpliwi ani nie wyrywa gdy wyciągam ją z klatki na kolana. Za to na kolankach pięknie mruczy, aniołeczek kochany.
Oby zaczęła jeść, no i ta biegunka paskudna

.
Ciociokciuki potrzebne bardzo, bardzo
