z mlekiem bywa różnie. Niektóre koty nie mają tak wielkiej nietolerancji i nie wywołuje ono u nich strasznych dramatów. Mnie bardziej przeraża to, że mleko jest traktowane w jakimkolwiek przypadku jako lekarstwo samo w sobie. Przeraża mnie to, że takie teksty mogą pojawić się na forum, na które trafiają ludzie z różną wiedzą i różnymi pomysłami na leczenie i że zamiast zabrać kota do weta będą leczyć metodami domowymi a kot w tym czasie im zejdzie, albo tak zachoruje, że potem nie będzie już dla niego ratunku.
Ale co mnie jeszcze bardziej przeraża to niedouczeni weci lub inaczej - przeuczeni rzeźnicy. Gdyby weci byli dobrzy i mieli wiedzę - nie powstawałoby takie forum wymiany info na temat leczenia. Człowiek poszedłby do weterynarza i tam znalazłby ratunek. A tak - szuka go na forum... i to dla mnie jest prawdziwym dramatem. To, że tak mało jest logicznych, mądrych wetów, którzy cały czas się dokształcają i którzy potrafią trafnie diagnozować i dobierać leki dla konkretnego kociego pacjenta.
Nie wiem skąd jest cangu, ale szkoda mi, że nie ma tam weterynarzy z prawdziwego zdarzenia.
Nawet jeśli jakiś jeden kot zostanie "uratowany" metodami jakie stosuje cangu - to nadal będzie to przypadek. Bo za tym "ratowaniem" nie ma wiedzy ani świadomości co dany specyfik tak na serio robi z kotem czy z jego chorobą i czy na pewno działa na przyczynę a nie na objaw :-/
nie wiem... sama jestem noga jeśli chodzi o leczenie i wciąż mnie kociste zaskakują czymś nowym. Białaczkowy Marcyś jest obecnie najzdrowszy ze wszystkich kociastych u nas na tymczasie. Przyjmuje interferon bez skutków ubocznych od października zeszłego roku. Wszystkie testy wychodzą pozytywnie. Ze wszystkich infekcji wychodzi bardzo ładnie i szybko. A Misio - kot który był po schornisku - zero problemów zdrowotnych - w ciągu 2 miesięcy zaatakowała bez uprzedzenia mocznica. Pomimo regularnych badań krwi nic nie wykryliśmy wcześniej. Gdy już wychodziliśmy z najgorszego stanu pojawiło się powikłanie - problemy z krążeniem i w jego wyniku płuca wysiadły. Walka trwała jeden dzień. I był tlen i leki i wszystko... i kiciuś odszedł. Ale nie uwierzę NIGDY że przypadkowy specyfik taki jak mleko czy żółtko potrafią uratować kota i że podawanie leków jest błędem. Gdybyśmy tak ratowali nasze tymczasy - miałabym 20 zgonów zamiast 20 adopcji. Problem tylko tkwi w tym KTO zapisuje dane leki i czy ten ktoś ppostawił trafną DIAGNOZĘ.
