xmademoisellex pisze:Poddawanie kotów operacji jak to się nazywa "amputacją oczodołów" lub gorzej, nie jest czynem zabronionym.
Takim operacjom w samej Warszawie poddaje się kilka kotów jeśli nie nawet kilkanaście miesięcznie.
Co nie znaczy, że za każdym razem robione są słusznie, niestety.
Liczba tych operacji nie jest wyznacznikiem ich słuszności.
Wielu kierowców siada za kierownicę po pijaku. Czy mamy uznać na tej podstawie, że to właściwe?
Rozmnażanie dachowców też nie jest zabronione. W związku z tym są rozmnażane. Czy należy to uznać za słuszne w świetle skali bezdomności kotów?
Wobec tego co piszesz o czasie, przez jaki leczenie nie dawało pożądanych rezultatów, tym bardziej dziwię się, że weterynarz nie zalecił konsultacji - znacznie wcześniej. Po pogarszający się stan nie musiał świadczyć o nieodwracalnej chorobie, a o kiepskim leczeniu.
Co do niewidzenia - mój kot też niespecjalnie widział. Wdrożenie odpowiedniego leczenia sprawiło, że kot widzi. Nie najlepiej, ale widzi.
Jaskrę też można leczyć - odpowiednimi lekami.
W życiu nie zdecydowałabym się usunąć kotu oczu bez konsultacji. Tak samo jak nie zdecydowałabym się na amputację łapy bez odpowiednich badań, przeprowadzonych przez fachowca. Bo często coś, co strasznie wygląda, nie oznacza niemożności wyleczenia. To dla nas wygląda strasznie. Fachowiec widzi to inaczej.
Piszesz, że decyzja był nagła. Ale nie była też decyzją podejmowaną w ciągu godziny czy dwóch. Było kilka dni do operacji i był czas na konsultację, która, nota bene, były załatwiona, wystarczyło tam pojechać, przy czym nawet transport był oferowany. Przed operacją. Miałaś wszystko podane na tacy. Wystarczyło pojechać.
Tylko tyle.
I aż tyle.
xmademoisellex pisze:Pieniądze na takie operacje i leczenie kotów nie pochodzą z Waszych podatków.
Wasze podatki idą na diety dla polityków!
A myślisz, że skąd są pieniądze na gminne leczenie? Z prywatnych kieszeni darczyńców i sponsorów?

Wiesz oczywiście, co przede wszystkim zasila budżet?