Mieszkam w Otwocku w domu z ogrodem i ostatnio zaczęło sie krecic tam mnóstwo bezdomnych kotów, zaczelo sie od 2 malutkich, ktore dokarmialismy w zime ale nie daly sie zlapac, potem pojawila sie ich matka, a potem to juz cala kociarnia... przestalismy je karmic, wszystkie dzikie i boja sie ludzi, tylko jeden przychodzi do nas na werande o bawi sie z moim kotem. Ostatnio jednak zaniepokoilo mnie glosne i uporczywe miauczenie i odkrylam, ze na dachu u sasiada z naprzeciwka sa 3 male kotki ( na oko miesieczne), prawdopodobnie kotka okocila sie na dachu, od sasiadki dowiedzialam sie ze matka jest ta sama co tych dwoch pierwszych kociakow, czasem do nich wejdzie i je nakarmi i odchodzi. Jeden z kociakow (sa 3) zeszkoczyl/spadl na daszek nizej i jest oddzielony od rodzenstwa i on tak zawodzi dniami i nocami. Jest to maly drewniany domek, w ktorym dawno nikt nie mieszka ale mozna sie tam dostac od sasiada z podworka. Jednak gdy poszlam z sasiadka do nich, od razu pouciekaly, a ten jeden zszedl dziura w dachu do srodka tego domku (nie ma tam dostepu ale on wchodzi i wychodzi po deskach). No i teraz nie ma jak je stamtad zabrac, strasznie boja sie ludzi, ale serce sie kraja tak strasznie miauczą. Same zejsc nie umieją, sa za małe. I pytanie co robic? Kogo powiadomic, zeby je wylapac i przy okazji tą matke zeby wiecej nie rodzila?
To mój pierwszy taki temat tutaj wiec wybaczcie jesli cos nie tak.
Licze na jakies wskazowki, nie chcialabym tego tak zostawic.