Pojawił mi się poważny problem.
Gdy w czwartek pojechałam na mokotowskie działki nakarmić koty
i szłam ulicą wzdłuż ogrodzenia,
nagle z działek wyszła płacząca kotka.
Od razu wiedziałam, że kotka.
Otarła się o moje nogi. Pogłaskałam. Dalej płacze.
Trzymałam w garści napoczętą puszkę kk, miałam tackę, wyłożyłam jej trochę. Natychmiast wszystko wchłonęła.
Potem nakładałam, nakładała kolejne porcje, a ona zjadła wszystko do dna.
Na deser zjadła parę garści chrupek.
Dziwiłam się, gdzie ona to wszystko zmieściła, bo postury to raczej skromnej była.
Domowa. Nie można zostawić.
Wezwałam na pomoc Justynę z kontenerem.
Zapakowałyśmy i biegusiem do lecznicy. Ciężarna. Od niedawna.
Ale co ja mam teraz zrobić.
Mam kwarantannę, koteczka wygląda na całkowicie zdrową. Szkoda zarazić.
Za tydzień muszę ją odebrać z lecznicy.
No i przecież nie wypuszczę!
Do siebie też wziąć nie mogę.
DT zapchane po sufity.
Co robić?
Przejrzałam trochę ogłoszeń w necie. Nikt takiej koteczki nie szuka.
Jeden opis trochę pasował, ale już wyjaśniłyśmy, że to nie ta.
To już kolejna domowa kotka, która zabrałam z tego terenu.
Czy tu jest, do diabła, jakiś śmietnik na niechciane domowe koty?
