Znowu się powyżalam, może mi trochę raźniej będzie ...
Wczoraj po raz kolejny byliśmy u dr Ewy rozklejać oczko

. Biedny mały płakał rozdzierająco mimo podania miejscowego środka znieczulającego, ale trzeba było wszystko wyczyścić. TŻ trzymający Kacpra prawie mdlał, ja kontemplowałam zawartość półek w gabinecie, żeby nie potrzeć, a Ewa nie zważając na histeryzującego pacjenta i jego równie (choć ciszej

)histeryzujących opiekunów sprawnie robiła swoje.
Dzisiaj rano biedne spojówki były nadal wściekle zapuchnięte, ale odrobinkę rozwarte, zobaczę, co będzie po południu. Marzę o chwili, kiedy będzie wiadomo, że coś się zaczyna poprawiać, wtedy chyba sobie walnę kielicha z radości.
Niestety, zdaje się, że na ten toast chyba trzeba będzie trochę poczekać, bo Kacper oprócz problemów z okiem od wczoraj kicha i rzęzi, podobnie Chica. Nie spałam pół nocy nasłuchując odgłosów jak z oddziału gruźliczego

. O czwartej nakarmiłam młodzież, potem wzięłam cherlactwo do łóżka i tak dodrzemaliśmy do rana.
Kurczę, wzięłam te bidoki do domu, żeby oszczędzić im choróbsk i dolegliwości, które pewnie dopadły by je w schronie. Jak dziewczynki trafiły do nas to Kacperek był już wyleczony z nadżerek, wyglądał zdrowo, szykowałam się do zaszczepienia go i robienia ogłoszeń ... One z kolei były małymi, nie całkiem samodzielnymi szkrabami, ale zdrowymi

.
A teraz wszystkie przedszkolaki wyglądają jak najbardziej zapuszczone schroniskowce, albo bezdomniaki pozostawione bez jakiejkolwiek opieki

. Widok tych bidoków nie daje mi chyba najlepszych rekomendacji jako opiekunowi...
Normalnie dół jak nie wiem co

.
Za kciuki bardzo, bardzo dziękujemy ...