Bazyliszkowa, może masz rację, poczekam i jeśli będą jakieś wieści o kici, napiszę.
Ań, myślę że to nie jest temat na forum i można tę dyskusję na razie zakończyć. Ty masz przetrenowane argumenty, ja mogłabym stworzyć elaborat i wypunktować każdy z nich, a i tak na nic by to przyszło. Powiem tylko, że pracowałam na ludzkich liniach i tkankach i były to trzy stracone lata dla mnie i dla nauki - źle zaprojektowane doświadczenie, ale to temat na inną opowieść. To co nazywasz "metodami alternatywnymi" robi się normalnie w labie obok doświadczeń na zwierzętach, wyniki są pewne dopiero z trzech różnych metod, z czterech, naszą niedbałość ktoś może przypłacić życiem. Znam się trochę i na bioinformatyce, i na hodowlach tkankowych, znam drogę jaką przechodzi lek - od hodowli komórek do zwierząt do testów klinicznych. Pracowałam w dużym szpitalu onkologicznym, co daje mi pojęcie o tym jak trzeba i niestety, jak nie można robić nauki.
Żeby zresztą badać neurony, trzeba zabić parę zwierząt - te komórki w stanie naturalnym nie mnożą się na szalce, można tylko podtrzymywać je przy życiu.
Nie można zrobić na człowieku wielu testów, które badają molekularne funkcje mózgu, bo zwykle trzeba taki mózg po doświadczeniu wyjąć i pokroić.
Nie wspominając już o tym, że hodowla komórek zużywa spore ilości surowicy, a same badania - przeciwciał; nie istnieje metoda na syntetyczną ich produkcję (choć owszem, ciągle się próbuje alternatyw, bo pierwszy któremu się uda będzie multimilionerem).
Co do błędów w sztuce, naukowiec złapany na nierzetelności kończy karierę; duże przypadki tego typu zawsze są ogłaszane w "Nature", a publikacje wycofywane. Nie da się powiedzieć, że wszyscy są kryształowi, jak wszędzie w życiu są nieprawidłowości, ale istnieje pewien rodzaj kontroli.
Uściślając, nie robię tym myszom wiwisekcji, tylko zwyczajną sekcję. Na bardziej inwazyjne doświadczenia są położone silne obostrzenia - jest cała procedura biurokratyczna, która tym zawiaduje. Gdybym np. teraz potrzebowała czegoś "straszniejszego", musiałabym znowu występować o odpowiednie pozwolenia; nie zawsze przyznają.
Wszystko z głową. Jeżeli można poświęcić parę myszek-mutantów i dzięki temu powstaje taki Gleevec, jestem za. Błędy zdarzają się zawsze, a pominięcie zwierząt w drodze od komórki do organizmu człowieka wcale ich nie zmniejszy, wręcz przeciwnie.
I tak, ten temat budzi we mnie emocje, bo jestem w zawodzie z pasji, znam stawkę, znam wady nauki, odchorowuję każdy mysi pogrom, a jednocześnie potem widzę to:
http://www.fraxa.org/newsrelease3.aspx
no i kurczę, bez myszy by się nie dało, oby to pomogło.
I na tym koniec ode mnie w tej kwestii, a kot jak na razie niech się przyzwyczaja.
