Nawet nic nie mów. Dziś mam zły dzień/noc.
Doszło do tego że, jak wracam do domu (czyli całkiem niedawno), Rumcajs spiernicza przede mną pod komodę w pokoju, żałosny to jest widok, z racji że zaburzenia błędnika powodują kilkukrotne wywrotki podczas ucieczki
Podawanie mu tabletki to jakiś koszmar. Ślini się tak obficie, że lek wypływa z paszczy zaraz po próbie wepchnięcia do gardła, a wkładam całkiem głęboko. Dziś walczyłam z nim dobre pół godziny, zrobił przy tym kupę. Dużą kupę. Na łóżko.
A jakby było mało kłopotów... zrobił się kolejny ropień, podejrzewam że, zanim wrócę jutro z pracy pęknie, rozlewając się gdzieś, na czymś białym zapewne.
A jeśli nie pęknie, czeka nas wycieczka do jakiejś lecznicy całodobowej na Grochowie.
A jakby było mało kłopotów...stare bure koty mają grzyba. Rumcajs na uchu i łapie, Wieszak za uchem na szyi.
W takich chwilach jak ta, mam ochotę to wszystko rzucić w cholerę. To całe tymczasowanie, zostawić stare bure kocury i Arię, Białą wyadoptować, zamknąć DT i zniknąć z miau.
Niech mnie ktoś przytuli