» Nie lis 21, 2010 20:46
Re: KRAKÓW i Małopolska
Może ja się dołożę z moimi doświadczeniami.
W swoim życiu miała do czynienia z kilkoma co najmniej lecznicami.
Brodowicza - wkropienie maleńkiemu kociakowi wszystkich możliwych szczepień na raz , plus wścieklizna (kot niewychodzący). Efekt - kocie się pochorowało, dostało wysokiej temperatury, leciało przez ręce. Lekarz skomentował coś w stylu (nie skojarzył tego nawet ze szczepieniem, a raczej odrzucił stanowczo taką sugestię), że z kociętami to tak już jest, że chorują, i jak ma przeżyć, to przeżyje. Całe leczenie sprowadziło się do nawodnienia kota zastrzykiem podskórnym (kocie na szczęście doszło do siebie).
Amawet na Centralnej - po Brodowicza objawienie, ale objawienie trwało krótko. Tam można jechać z czymś prostym i banalnym, nie wymagającym dalszej diagnostyki, do szczepienia kota (a i to nie wiem czy, bo brud i syf, tudzież totalny chaos powala). Fakt, są sympatyczni i na luzie. Takie podejście "no problem". Owszem, leczyłyśmy tam jakieś banalne zapalenia oka, powierzchowną kontuzję łapki itd.
Arka na Chłopskiej - kolejne objawienie po Amavecie. Bardzo profesjonalne podejście, nawet aż za, bo chłód i dystans. Ale ok. Inne kocie z gorączką zatrzymali w szpitalu, leczyli (już nie pomnę) jakimiś lekami antywirusowymi. Kocie ozdrowiało bardzo szybko. Fakt, sprawa była raczej banalna (raczej ludzki wirus niż która z kocich plag), ale jednak co za różnica wobec podejścia "jak ma przeżyć, to przeżyje". Laboratorium na miejscu, pełna diagnostyka. Tyle, ze wiedza o SUK raczej żadna. Royal Canin oczywiście suchy dostępny w ich sklepie, że istnieją inne karmy, także mokre dowiedziałam się dopiero dzięki własnym poszukiwaniom. Plus glukozamina w ramach ich prywatnych eksperymentów. Owszem, są na bieżąco, tyle że bardziej ich interesują naukowe dane niż dobro zwierzęcia; mój kot tej glukozaminy nie chciał i pan dr Baran stracił zainteresowanie leczeniem. W ogóle dr Baran to jest jakieś nieporozumienie. Młody bubek, który pozawala sobie na arogancję, pogardę i szydzącą ironię wobec klienta. Wkurzył mnie kiedyś tak, że więcej do Arki nie poszłam. Po drodze był jeszcze tłuszczak zdiagnozowany koniecznie jako nowotwór, seria badań, trochę leukocytów w moczu (czego się spodziewać, kot z SUK) i twierdzenie że kot jest w takim stanie, ze nie nadaje się do operacji. Nie dziękuję, kosztowało mnie to sporo, że pieniędzy - drobiazg, ale nerwów i stresu.
Krakvet na Sanockiej - kota operował ostatecznie dr Orzeł (tłuszczak, zabieg bezproblemowy). Dr Orzeł to jest w ogóle legenda, w kolejce nasłuchałam się opowieści o cudownych ocaleniach, do niego są nieziemskie kolejki i ludzie chodzą do niego latami z kolejnym zwierzakiem. Jest charyzmatyczny, ciepły, ma wiedzę i intuicję - wybił mi z głowy kolejny nowotwór, zgrubienie na ogonku kotki okazało się zwyrodnieniem kręgu. Tyle, że do niego trudno się dostać, więc zwykle lądujemy u kogoś innego. Leczenie SUK - nowe horyzonty. Trafiłam na przemiłą młodą panią dr, która długo ze mną rozmawiała i poszerzyła moją wiedzę. Nowe pomysły na leczenie (pan dr Baran kończył na wykrzywieniu się, że ostatecznie można podać antybiotyk tylko po co, skoro to striwity a bakterie jak były tak będą). Druga kota nie chciała jeść - trafna diagnoza zapalenia dziąsełek, problem zniknął po jednej wizycie. Niestety, kotka z SUK przy kolejnej wizycie dostała (od kogo innego) - moim zdaniem całkowicie niepotrzebnie - zastrzyk ze sterydów. Pamiętam jeszcze moje rozsądne pytanie, co to jest i odpowiedź "coś przeciwzapalnego". Że to był steryd, dowiedziałam się, jak zadałam to pytanie przy kolejnej wizycie, kiedy diagnozowałyśmy już posterydową cukrzycę... Coś z czym nie mogę się pogodzić, bo powodu naprawdę nie było żadnego, żeby walić ten steryd. Z drugiej strony, zdaję sobie sprawę, że veci generalnie nadużywają sterydów i mogło to się stać wszędzie i przy każdej innej okazji. Cukrzycę leczymy się tam dalej (pani dr Adamska od cukrzycy, bardzo miła i komunikatywna, tyle mogę powiedzieć), bo lepszych pomysłów na razie brak.