Kiedyś znalazłam taki fragment wypowiedzi Kapuścińskiego:
Czytam Schopenhauera. Radzi prowadzić dziennik. To sposób, aby zastanowić się nad każdym przebytym dniem - co się robiło, jakie przychodziły myśli.
(Wydaje mi się, że ważne w pisaniu dziennika jest wybrać i utrwalić jakiś szczegół - bodaj jeden, bo inaczej dzień upłynie "bez zaczepienia". Chodzi o tworzenie "zaczepów czasu", aby dzień nie prześlizgiwał się po jego powierzchni bez śladu).
Od czasu do czasu prowadze sobie jakieś zapiski, to tu to tam, ale jednym z postanowień noworocznych było zapisywanie pod koniec dnia jednej rzeczy, która była najbardziej istotna, najcenniejsza. Cóż, przyznaję, że nie piszę codziennie, ale nie jest źle.
I ma cudowne efekty.
Wydaje mi sie, że życie mam jak życie, takie tam, fajne, ale by mogło być lepiej.
Dzięki zapiskom odkrywam pod koniec miesiąca, że kurcze, całkiem sporo się działo.
To tylko ja mam sklerozę.
Czasem jest to spotkanie z przyjaciółmi, czasem książka, czasem coś zupełnie błahego ale sprawiającego radość. Wczoraj "the best of the day"był koktail truskawkowy i smażone truskawki.
Takie robienie zapiskow ma tez jeszcze jeden plus - zamyka dzień.
Dobrze jest przed snem przelecieć wszystko co się działo, również w sferze emocjonalnej.
Podobno wtedy przychodza najwartościowsze sny.
Wczoraj pomyślalam, że mogłabym taki dziennik prowadzic też moim kotom.
Tylko..co tam wpisywać? Biały ser, kość od kotleta schabowego, nową zabawke?
Takie przyziemne sprawy?
Myślę, że one mają o wiele bogatsze życie, niz mi się wydaje.
Zdałam sobie sprawę, że bardzo mało znam moje koty.
Ale spróbuję.