Raport na gorąco. No więc tak - chyba go widziałam. I karmiłam, ale uciekł jak spróbowałam go chwycić za kark. Mówiłam, że jestem niewprawna w łapaniu. To tak w wielkim skrócie, a teraz szczegółowa relacja:
Najpierw długo łaziłam po okolicznych uliczkach i nie widziałam tam żadnego kota. Ale w końcu znalazłam miejsce, gdzie koty są karmione - trzeba z Filtrowej skręcić w Refenderską, to taka ślepa uliczka. Kończy się bramą. Przy bramie stoją miseczki z wodą, więc ktoś się tam kotami zajmuje). Przeszłam przez tę bramę i poszłam w lewo. Jest tam trawnik pomiędzy murem (szkoły chyba) i parkanem, za którym parkują samochody. Na tej trawie siedział, a właściwie leżał, ale nie na boku, tylko tak prosto, czujnie bury kot. Taki typowy buras, 100% kota w kocie. Nie jakiś wielki, ale też nie mały - ot średni bury kot. Jak leżał to wyglądał całkiem normalnie. Gdy podeszłam bliżej to wstał i odszedł kilka kroków - chodził też w miarę normalnie, nie kulał ani nic. Podeszłam bliżej, ukucnęłam, zakiciałam - nic, nie ruszył się. Zaczęłam rzucać mu parówkę. Jadł z apetytem, no ale wydawało mi się że to nie ten kot - bo cały czas był zupełnie normalny. Dopiero jak się obrócił to zobaczyłam, że cały drugi bok głowy ma bez futra i jakby ze strupami, miejscami rozdrapanymi, tak że widać czerwoną zaschniętą krew. Ponadto na plecach ma jakby jakiś stary ślad po czymś, tak jakby futro tam było krótsze, może był wygolony, czy wyłysiał, a teraz mu odrasta. Czy to o tego kota chodzi? Jeśli tak, to na moje oko on nie jest ranny, oceniałabym, że to jakaś stara sprawa, nie do końca wygojona, choć wygląda okropnie. Inna rzecz, że ten łysy placek , ma dość regularne brzegi. I jest łysy idealnie - tak jakby kotu ktoś wygolił to futro i coś mu może zszywał, leczył - nie wiem, może wcale nie. W każdym razie rzucałam tą parówkę coraz bliżej i w końcu kot podszedł do mnie i jadł mi z ręki. Także nie jest specjalnie dziki. Niestety jak tylko drgnęłam to jednak zwiewał. Jak spróbowałam capnąć go za kark to skoczył jak oparzony i pobiegł przez szparę w parkanie i potem już tylko patrzył na mnie spod samochodu.
Moje wnioski - kota by tam można chyba zostawić. On nie jest w złym stanie. Normalnie je, biega. Wygląda na kota w podeszłym wieku, ale znowu mówię - ja się nie znam, może jest po prostu taki zmasakrowany, zaniedbany i dlatego takie wrażenie sprawia. Oczka ma ładne, błyszczące, futerko też poza tym miejscem gdzie go nie ma ładne... No tyle, że on mi wygląda na kocura z pełnowartościowymi jajami. Może trzeba by go wykastrować? No tylko ja go sama nie złapię. Mogę pożyczyć transporter, mogę pokazać miejsce, zwabić go znowu na parówkę, ale sama raczej go nie schwycę... No chyba żeby spróbować zarzucić na niego jaki koc, czy co? Po dobroci się nie da. No i nie wiem jak się organizuje darmowe talony na sterylki, co z nim zrobić później itd. Czy ktoś może mi pomóc? No i przede wszystkim prośba do Iwony, żeby pogadała z córką, czy to ten kot. Bo może ja się przejmuję jakimś lekko tylko chorym burasem, a tam gdzieś w krzakach cierpi zupełnie inny kot... Nazwałam go sobie roboczo Stróżem, bo to miejsce za szkołą wskazała mi jakaś woźna, a on tak leżał na tym trawniku jakby pilnował tej całej szkoły
