A teraz słów kilka o niedoszłej adopcji... Więcej niż kilka, ale to ważne, żeby zobaczyć absurd całej sytuacji... Ja jeszcze się nie otrząsnęłam... Mam tylko nadzieję, że Diablo otrząśnie się szybko...
Od miesiąca "nękała" mnie telefonicznie dobra znajoma mojej Kuzynki, mieszkająca na pograniczu Warmii i Mazur, nazwijmy ją C.

. Dla mnie była to luźna znajomość, spotkałyśmy się kilka razy kiedy byłam z odwiedzinami u rodziny. Zawsze wydawała mi się bardzo fajna i dobra. Dodam, że nie nastolatka, tylko kobieta "dojrzewająca", ok. 45 lat. Na stanie mieszkanie, mąż i dwóch dorosłych już synów. Kiedy dowiedziała się, że staram się pomagać DT w Bydgoszczy, powiedziała, ze od dawna marzy i bardzo chciałaby kota, obojętnie jakiego... W weekend majowy, który spędzałam w tamtych okolicach, postanowiłam zrobić wizytę przedadopcyjną, bo nigdy nie widziałam, jak mieszkają. Wizyta miodzio!! Jedyna wada domku - brak doświadczenia. Balkon został zabezpieczony w ciągu trzech dni. Po konsultacji z Mirką zdecydowałyśmy zaproponować im Diablo. Rodzina z miejsca oczywiście zakochana, choć była przeze mnie uprzedzona, że "pers" nie jest kotem bezobsługowym

Oprócz tego przedstawiłam im wszelkie scenariusze z cyklu: "czego możecie się spodziewać, kiedy kot przyjedzie już do was", czyli stres, choróbska z jego nadmiaru, chowanie się w ciemnym kącie... No i że kot nie będzie małym rozmruczanym bobaskiem, tylko 2-letnim, niemałym kocurkiem... No i kot to koszty itd. itd.
A oni nadal BAAARDZO chcieli kota, baaardzo chcieli Diablo...
W czwartek, podczas rozmowy ze mną, Mirka zauważyła u Diabołka grzyba i adopcja, przynajmniej szybka stanęła pod znakiem zapytania. Zadzwoniłam do przyszłego, a raczej niedoszłego domku, powiedziałam, co i jak, że pierwsza dawka szczepionki już podana, jakie ryzyko i takie tam. A domek na to: "bierzemy kota do siebie, zaryzykujemy, tak zaopiekowany będzie się lepiej leczył... Niech przyjeżdza JUŻ!" Jeszcze bardziej spodobał mi się Domek...
Potem jeszcze C. zadzwoniła z prośbą, zebym skompletowała porządne akcesoria dla kota (kuweta, żwirek i parę drobiazgów), bo u nich "na wsi" marne zaopatrzenie. Tom pojechała i kupiła wszystko, po uzgodnieniu telefonicznym, czy cena pasuje...
Pojechaliśmy. Diabluś i Tomcio miaukolili mi niemożebnie w aucie, ale daliśmy jakoś radę pokonać te 200 km. Dodam, że pojechałam tam specjalnie, bezinteresownie, tylko po to, żeby zawieżć kociny do nowych domków. Diabluś oczywiście zaraz po otwarciu transportera, pokazał się na jakieś 0,6 sekundy

i zniknął za łóżkiem. Domek troszkę się zmartwił, ale, że był uprzedzony to nie było tragedii. A potem siię stało coś... właściwie nie wiem co... Doradzałam im właśnie w kwestii drapaka, pokazywałam w necie możliwości i rozwiązania. Wszystko było za drogie

C. jakaś przybita coraz bardziej, mówi, że ona zawsze się tak bardzo przejmuje. A ja na to(całkowicie w żartach!!): "To co? Mam kota zabrać z powrotem?" A ona mi na to, całkiem poważnie: "Nie wiem..."
Tu zapaliła mi się czerwona lampka... Gdzie tam lampka?! Syrena strażacka zawyła na alarm. Kiedy zapytałam, o co teraz właściwie chodzi, usłyszałam litanię wątpliwości od: "a co, jeśli kot się do nas nie przyzwyczai" do " a co z nim zrobimy jak wyjedziemy na wczasy". Jezzzuu, jedne z podstawowych pytań, które trzeba sobie zadać, decydując się na zwierza w domu, ale długo przed tym, kiedy on do tego domu przyjedzie

Wniosek C. był taki "że chyba wszystkiego jednak nie przemyślała"

Mi się to nie chciało pomieścić w głowie, do tej pory nie może!! Uświadomiłam im jaką krzywdę robi zwierzowi narażanie go na taki stres i ile człowiek (czyt. Mirka) musi sie napracować i ile pieniędzy wydać, żeby wypuścić do DS takiego Diablusia. Powiedziałam im też, co myślę o ich zachowaniu. Moja Kuzynka, która była tam ze mną, w pierwszym memencie zaniemówiła z wrażenia, ale w drugim już wyraziła, co dokładnie o tym myśli. Nigdy sie z czymś takim nie spotkałam... I mam nadzieję, że nie spotkam się więcej... Dorośli ludzie??!!
Mówiłam im to wszystko, ale i tak wiedziałam, że kota w tym Domu nie zostawię, zresztą oni GO NIE CHCIELI, już go nie chcieli
Mirka poparła moją decyzję...
I teraz przysłowiowa wisienka na torcie... Ponieważ trzeba było się i kota pakować w drogę powrotną, zwróciłam się do C. o zwrot kasy za zakupy (80 zł to nie majątek, ale można znacznie lepiej je wykorzystać). A ona mi na to: "Nie możesz zwrócić zakupów? Przecież masz paragon". To już było dla mnie troszkę za dużo i byłam bardzo asertywna, ale powiem Wam, że kiedy zobaczyłam durne miny obojga niedoszłych Dużych Diablusia, to powiedziałam tylko, że zabieram wszystko, byle jak najszybciej stamtąd wyjść...
Nie mogę wyjść z szoku i strasznie żal mi tej kocinki... Pecha ma... Ale mam nadzieję, że w końcu los się odwróci. I że stanie się to prędzej niż później...
Na szczęście był jeszcze Tomciu, który w nowym domku po 10 minutach właził wszystkim domownikom na kolana i domagał się całusów
Mam na to dowody zdjęciowe, jutro wkleję

Jego Domek poinformował mnie wieczorkiem, że syki młodej kociczki, z którą będzie dzielił swoich Dużych i Mniejszych , już ustały i młodzież spokojnie już przechodzi obok siebie

Gdyby nie cudny Tomcio w cudnym domu, to bym dostała takiego wnerwa

, ale na szczęście moja "misja" nie poszła na marne. Cieszę się tym bardziej, że Tomcia sama Mirce "podrzuciłam" i czułam się za niego odpowiedzialna...
No to sie wygadałam
A za Diablusia wielkie
Żeby leczył z powodzeniem grzyba i żeby nie złapał czegoś po tych "atrakcjach". I żeby w końcy jakiś Domek przez duże "d" się zakochał, na dobre i na złe...