Jest bardzo źle... walczymy i ustępujemy coraz większe pole chorobie. Wreszcie usiadłam w pracy i się wypłakałam, a teraz mogę dalej działać i nie muszę już tłumaczyć, że coś mi do oka wpadło.. i do drugiego też. Jest fatalnie... mój Tata, który widział Qua w weekend próbował mi delikatnie zasugerować, że tak jest. Niestety nie musiał to nawet ja widzę. Najgorsze jest, że nic nie mogę zrobić, mogę tylko bezradnie patrzeć jak mój kot gaśnie, jak coraz więcej radości z niego uchodzi. Był czas, że miałam nadzieję, że może jednak, że trochę lepiej będzie... niestety nie jest tak nic a nic.
Qua jest zirytowany, coraz bardziej ospały to nie zmienia jednak jego świętego i całkiem słusznego przekonania, że jest najważniejszym chłopakiem w moim życiu. Co prawda po kroplówce, która znowu okazała się kroplą w morzu potrzeb Qua obraził się na mnie i poszedł do my, ale przyniesiony w środku nocy do mnie "bo ma nie może z nim spać" (ciekawe co jej przeszkadza to że właził jej ktoś na głowę czy na brzuch" uwalił się na mnie i rozmruczał. Sama skórka i kości. Chociaż to prawie nimożliwe Qua jest jeszcze mniej
