Trzymaj się Heniu.
I kciuki za Białasa.
Ja też martwię się, jak na posiłek nie pojawia się któryś podopieczny.
I też koty mi znikają. Ale na pocieszenie opowiem Ci o Pingwinie. To czarno-biały kocurek ok. 2-letni. Pierwszy kot wolno żyjący, któremu podawałam leki, gdy zachorował. Dokarmiałam go od małego. Jesienią 2008 popadł w jakiś konflikt z najstarszym kocurem i zaczął odbijać od grupy. Coraz rzadziej przychodził do stołówki, nie podchodził do grupy, czasem czekał na mnie gdzieś po drodze. Potem przyszła zima i mrozy. Po Pingwinie ślad zaginął. Przestał przychodzić. Nie widziałam go długo, byłam przekonana, że zamarzł gdzieś bidulek (bo z otwartymi okienkami piwnicznymi w okolicy jest tragicznie). Wielokrotnie obchodziłam okolicę w poszukiwaniu jakiegoś śladu. I nic.
W lutym było kilka cieplejszych dni.
I Pingwin pokazał się.
Nie był wygłodzony, miał drobne ubytki sierści na głowie (prawdopodobnie efekt kocich walk). Próbowałam go śledzić, ale on wędrował drogą dla mnie niedostępną.

Potem znowu go nie widziałam dłuższy czas, aż pokazał się. Sierś wyrwana już odrosła, futerko mięciutkie, kondycja dobra.
Mam nadzieję, że ma się dobrze - bo najwidoczniej zmienił teren.
A może stał się domowym wychodzącym kotkiem.
Jak będzie ciepło, może uda mi się go zlokalizować.
Tak więc nie zawsze zniknięcie kota z dotychczasowego terenu jest równoznaczne z jego odejściem za TM.
Oto Pingwin - zdjęcie z 2007 roku.
