
Otoz jakis miesiac temu do mojej kolezanki jak gdyby nigdy nic na podworku podeszla kotka i zaczela ocierac sie jej o nogi, mruczac przy tym glosno i z luboscia.Kiedy przykucnela Kota wskoczyla na kolena, otarla sie o policzek i rozlozyla na kolankach, jakby tylko na to czekala przez caly czas. Wyglaskana i wymiziana zostala jednak zdjeta i zostawiona, kiedy Marta musiala juz wracac do domu. Kicia jednakze po chwili znalazla sie pod jej drzwiami, drapiac w nie wytrwale

Mimo, ze nie zostala nakarmiona (przezornie...) nie ruszyla sie stamtad przez reszte dnia, cala noc i rano rowniez czekala w okolicy drzwi, miauczac zalosnie. na porozwieszane ogloszenia nikt rzecz jasna nie odpowiedzial, nikt tez nie chcial przygarnac doroslego juz kota

Wszystko mogloby byc opowiescia o zwierzaku, ktory sam wybral sobie dom, gdyby nie to, ze marta ma chora coreczke


Jak pisalam historia ma happy end- kotka znalazla dom u jednej ze znajomych. Przeprosily sie z Marta i znow sa w najlepszej komitywie, kocia polubila nowych wlascicieli i oni ja pokochali...
A ja mysle o tej historii caly czas i wydaje mi sie taka niesamowita!
wrecz jakas magiczna niemalze- taki uparty i zdeterminowany kociak, akurat moja kolezanka...I tak sobie mysle, ze my chyba tych stworzen do konca nie rozumiemy, nie znamy...One chyba maja w sobie to cos, o czym sie nie snilo naszym filozofom

Nio i jak ich nie kochac
