Stara jestem, ale znowu czegoś się wczoraj nauczyłam: co nagle to po diable i - że ludzie bywają nieodpowiedzialni.
Moja kolezanka - sąsiadka z którą pomagamy osiedlowym kotom odkryła przy osiedlowej Biedronce ok.rocznego kocurka garnącego się do ludzi. Ponieważ sąsiadka ma dar przekonywania - przy Biedronce zrobiło się małe zbiegowisko i jak na zawołanie trafiła się młoda dziewczyna, która zadeklarowała, że jeśli kocurek zostanie wykastrowany to ona go zaraz po zabiegu bierze do siebie. Więc sąsiadka złapała mój transporter i biegiem do weta. O 17 miał być odbiór kota-była z dziewczyną umówiona, zresztą ona podpisała zgodę na zabieg, zostawiła swój adres i telefon.
Jakaś intuicja mi podpowiedziała, że poszłam o tej 17 do weta, czekałyśmy z sąsiadką pół godziny. Dziewczyna nie przyszła, nie dała znaku życia, telefonu nie odbiera.
Kocurek wylądował u mnie.
Syn zgodził się trzymać biedaka u siebie w pokoju 1 (jeden) dzień.
Moje koty obłędnie szaleją pod drzwiami, mąż się do mnie nie odzywa, sąsiadka płacze (jest w gorszej niż ja sytuacji kocio- finansowo-lokalowej).
Kocurek jest przemiły, spokojny, łagodny, super-ufny.
Szarobury, ładnie prążkowany, biała krawatka, białe skarpetki. Wykastrowany, Strongholdem potraktowany, czeka na dobry dom.
Może ktoś mógłby go przechować chociaż na czas mojego intensywnego szukania?
Dziś zrobię zdjęcia, ale zwykłym aparatem to chwilę potrwa.