osoby zainteresowane tylko Draniami są jak najuprzejmiej proszone o pominięcie tego morderczo długiego posta

...
dobranocka i
http://www.youtube.com/watch?v=-2zuXfcoqEE
dla zainteresowanych samym Wielbłądem...
znów będzie OT... i to ogromna OT: kolejny mój nocny 'referat', ale po raz pierwszy w moim osobistym wątku - coś na kształt fragmentu bloga, którego jak już kiedyś pisałam, nigdzie jak dotąd nie posiadam...
i tym razem wyjątkowo nie małymi literkami, żebyście wszystkie, które jesteście zainteresowane moimi (a nie Drańskimi, którymi to zainteresowanie jest jak dla mnie główną przyczyną Waszej obecności tutaj;)) popapranymi losami, wszystkie, które od prawie dwóch miesięcy piszecie do mnie privy, dzwonicie, sms-ujecie i mailujecie, wszystkie, które o mnie ciepło myślicie i wpadacie tu choćby tylko po to, żeby się przywitać - żebyście to przeczytały, zanim ostatecznie we mnie zwątpicie za sprawą tych moich niekocich depresyjnych dopisków maczkiem
...
no i powtórzę jeszcze raz, na wypadek gdyby któraś z moich tutejszych Dobrych Dusz zdązyła już zapomnieć
: macie OGROMNY udział w tym, że jakoś tam jednak się trzymam, myślę, że codziennie wstaję z łóżka i (naturalnie po niezbędnym oporządzeniu Drani i siebie
) mam ochotę być tu z Wami na forum... to niby tylko net, jakieś wirtualne bredzenie bez większej treści i wartości, słowa hulające niezobowiązująco w tej technologicznej przestrzeni i przez to nieznośnie lekkie - a mimo to. czy wiecie, jak bardzo dużo znaczą dla osoby samotnej, będącej na psychicznym dnie i próbującej jakoś (???) się od niego odbić, a nie mającej w realu prawie nikogo (oprócz Drani rzecz jasna
) te Wasze ciepłe słowa zapisywane tutaj, przesyłane mi w privach i innymi drogami, wypowiadane podczas rozmów telefonicznych...?
mówię poważnie, NAPRAWDĘ mi lepiej i trochę lżej...
nadal jest dosyć marnie, nadal nie potrafię pozbierać się w rzeczywistości i znaleźć żadnego punktu zaczepienia, żadnych konstruktywnych rozwiązań - pod tym względem niestety bezgraniczna doopa

ale jedno diametralnie - i mam nadzieję już definitywnie - się zmieniło, pewna ogromnie ważna sprawa uległa zmianie i o niej chcę napisać, pochwalić się
osoby, które znają mnie bliżej, wiedzą o co chodziło i kogo poza mną cała sprawa dotyczyła, osoby, które nie wiedzą - wystarczy, jeśli powtórzę, że chodziło o
pewnego osobnika płci męskiej, jego obecną dziewczynę/żonę (?), jego pokrętną i ukrytą przed światłem dziennym relację ze mną, o pewne miejsce i o zdrowie moich Drani - tak w dużym skrócie. mając dosyć specyficzne podejście do życia i kobiet
, rzeczony osobnik nie uważał za nic niestosownego bycia jednocześnie w stałym związku, a na boku - systematycznego dawania dowodów swojej - jak to sam określił - słabości do mnie, której nie jest w stanie się oprzeć
dziewczyna, stworzywszy wszelkie niezbędne pozory, dowiedziała się ode mnie potrzebnych informacji, w efekcie czego mnie znienawidziła i zaczęła ze mną walkę niewręcz, ponieważ na walkę wręcz ani po prostu na normalne, szczere wyjaśnienie sobie nawzajem wszystkiego jakoś nie miała odwagi/ochoty, choć ja kilkakrotnie próbowałam. ukoronowaniem tej walki miało być całkowite wyeliminowanie mnie z pewnego towarzystwa i miejsca, po to rzecz jasna, żeby uniemożliwić mi dalszy kontakt z jej (? trudno mi jakoś o takim mężczyźnie pisać, że może być na trwałe 'czyjś'
) facetem. udało się, za sprawą jakiegoś kolejnego absurdu, którego szczegółów już nie dochodziłam. pewnego styczniowego poranka, kiedy zostałam za pośrednictwem sms-a poinformowana o tym, że czegoś kolejnego jestem winna i że w związku z tym mam się wynosić z tamtego miejsca - powiedziałam amen .
bolało. po raz nie wiem który z tego samego powodu bardzo mnie zabolało, ale tym razem na szczęście był to raz ostatni
(oby. ale chyba nawet ja nabawiłam się w końcu tego minimum rozumu
). i po raz pierwszy od wielu wielu dni zdołałam się najpierw nie rozpłakać, tylko zwyczajnie solidnie wk....ić - to właśnie spowodowało, że w ciągu kilku kolejnych dni moje uczucia i myśli wykonały zamaszysty obrót o 180 stopni

nigdy więcej płaczu z powodu żadnego z nich z osobna ani obojga razem wziętych, nigdy więcej rozpamiętywania i obwiniania siebie, nigdy więcej myślenia co jeszcze ewentualnie mogłabym zrobić ze swojej strony, żeby przywrócić nasze wzajemne relacje do normalności... dosyć. i oczywiście żadnych więcej prób kontaktowania się z typem (zgodnie z tym, czego jego luba i on pod jej naciskiem wyraźnie sobie zażyczyli), wyjaśniania, usprawiedliwiania się i co tam tylko jeszcze przyszłoby mi do tej mojej głupiej głowy
facet potraktował mnie jak kolejną ze swoich damskich zabawek, jak głupiego naiwnego śmiecia, który nie potrafi myśleć, a jego uczucia są nienormalne i bezwartościowe

; zredukował mnie na dosyć długi czas do poziomu wynaturzonego i spragnionego
id, co pozbawiło mnie do reszty poczucia własnej wartości... wiedział doskonale, że należę do osób nadwrażliwych, że od ponad roku walczę z nawrotem depresji, że uważam go za przyjaciela i że opowiadam mu o rzeczach, o których od lat nie potrafiłam opowiedzieć nikomu... a mimo tego wszystkiego zręcznie bawił się moimi uczuciami, kłamał i lawirował, nie wiem czy bardziej nie potrafiąc czy nie chcąc wyprowadzić całej sprawy na prostą

od bardzo dawna mylił się w zeznaniach na temat tej drugiej kobiety, nie odpowiadał wprost na pytania, udawał niewinnego, szczerego i życzliwego, nie umiejąc powiedzieć mi prawdy i jakoś rozsądnie tego wszystkiego rozwiązać, uważał, że unikami, kłamstwami i milczeniem w końcu załatwi sprawę, chociaż widział i wiedział, że jego 'metoda' ni grzyba nie skutkuje, ale wręcz przeciwnie: wpędza mnie w coraz większe poczucie winy, smutek i ból, powoduje coraz silniejszą potrzebę tłumaczenia się, usprawiedliwiania i zapewniania go o sprawach, które TO DLA NIEGO, a nie dla mnie powinny być już od dawna bezwzględnie jasne

gdybym na początku lata nie zorientowała się w prawdziwym stanie rzeczy i nie zechciała sprawy wyjaśnić, gdybym po raz pierwszy nieśmiało się nie ocknęła - ten chory układ zapewne nadal by trwał

być może tliłby się coraz słabiej z pewnego istotnego powodu, ale moim zdaniem trwałby - na co dosyć dobitny dowód uzyskałam jeszcze pod koniec zeszłego roku,
niedługo po pojawieniu się owego istotnego powodu na świecie 
(całe moje szczęście, że już wtedy przypadkiem miałam przy sobie

ździebko rozumu...)
kim jest mężczyzna, który jakimś cudem potrafi jedną po drugiej oczarowywać swoim nieszczególnym wyglądem i sposobem bycia kolejne kobiety, uwodzić je, traktować głównie jako źródło beztroskiej zabawy, oszukiwać, żyć na ich koszt czasami również pod względem materialnym

, zdradzać, unikać wyjaśnień i nie być uczciwym, w końcu porzucać i potem obwiniać o wszystko to te kobiety a nie siebie, doprowadzać do rozpadu innych związków, powoływać na świat kolejne nieplanowane dzieci...?
!&%^%)(^ i kropka, niezależnie od tego, ile krzywdy przy okazji sam sobie robi podobnym postępowaniem od wielu lat
tylko dlaczego potrzebowalam aż tyle czasu i czyjejś (a nie swojej

) inicjatywy, żeby to zrozumieć, przejrzeć na oczy, zakląć kilka razy i wyzdrowieć

...?
do dziewczyny też mam spory żal o to, że od początku nie była wobec mnie szczera, że widocznie w jej oczach nie byłam tego warta... sama pisała już co najmniej dwa razy publicznie, że
(cytat dosłowny) "najgorsza prawda jest lepsza niż najmniejsze kłamstwo" - a jednak...

kiedy zaczynałam domyślać się, co jest grane i kiedy po raz pierwszy się ocknęłam, próbowałam nawiązać z nią kontakt, wyjaśnić sobie nawzajem to co było do wyjaśnienia, być może nawet się zaprzyjaźnić... zwyczajnie przyjęłam do wiadomości, że oni są razem, są szczęśliwi i że z tego względu ja muszę nasze nieoficjalne spotkania ukrócić... tymczasem usłyszałam (i przeczytałam) ZUPEŁNIE inną wersję całej sytuacji, przedstawioną w dodatku tak wiarygodnie, że na dłuższą chwilę uwierzyłam

na każdą moją aluzję czy domysł ona reagowała gwałtownym sprzeciwem, połączonym wręcz z (też udawaną?) ironiczną pogardą wobec tego mężczyzny - dlaczego

? dlaczego nie zechciała być wobec mnie szczera tak jak ja byłam - ze wstydu, z zazdrości i obaw, z wrodzonej obłudy...? dlaczego kłamała mi w oczy, stwarzała wszelkie pozory sympatii, a za moimi plecami (wiedząc coraz więcej) coraz śmielej działała na moją niekorzyść...? nie można było do jasnej cholery jakoś tak... normalnie, uczciwie, szczerze

?
próbowałam jak mogłam, ale niestety nie miałam szans, ponieważ postawiła sobie za jedyny słuszny cel wyeliminowanie mnie

dlaczego mi nie uwierzyła, wiedząc już z moich szczegółowych opowieści, dlaczego nie znoszę kłamców i że z miejsca ich skreślam

? rozumiem, że los
(a konkretniej: własna nieodpowiedzialność) postawił ją w dosyć nieciekawej sytuacji i że kobieta w takiej sytuacji raczej nie będzie kierowała się empatią i logiką, a już na pewno nie w stosunku do innej kobiety, z którą jej facet ją
(w bardziej lub mniej OCZYWISTY sposób) zdradza, ale... kuźwa, przecież gdybym chciała nadal mimo wszystko (i już ze świadomością że działam na krzywdę tej drugiej - tzn. tej pierwszej

) utrzymywać tę relację w dotychczasowej postaci, czy byłabym aż tak głupia, żeby wszystko jej wyklepać i zasiać najmniejsze choćby ziarnko niepokoju

...? dlaczego z góry zostałam uznana za wroga właśnie wtedy, kiedy przeczuwawszy prawdę chciałam być uczciwa...?
wszystkie pytania są już tylko retoryczne, prawdę mówiąc to nie wiem, czy w ogóle chciałabym słuchać na nie odpowiedzi, nawet gdyby stał się cud i któraś z tych osób miałaby ochotę wreszcie wyjaśnić mi motywację całokształtu swojego postepowania wobec mnie
przykro mi, że zostałam potraktowana jak egzaltowane, głupiutkie dziecko, z którego uczuciami nie trzeba się liczyć, które nie rozumie
dorosłych i w związku z tym nie musi znać prawdy, które można zbywać, zwodzić kłamstwami, a jednocześnie udawać, że wszystko jest w porządku i nic się nie stało... przykro mi, że po tylu latach bycia 'dziką', samotności i żałoby dałam się uwieść pierwszemu lepszemu byle komu, niedojrzałemu emocjonalnie poszukiwaczowi przygód...
ale wiecie co...?
nie macie pojęcia, jak bardzo cieszę się, że cały ten cyrk się skończył

że ktoś, chcąc mi zaszkodzić, w końcu postawił na swoim i doprowadził w ten sposób do ostatecznego zerwania znajomości, rozpaczliwe i bezskuteczne próby utrzymania której
(w znacznej mierze ze względu na Dranie, ale nie tylko) a przede wszystkim - doprowadzenia całości do jakiegoś ogólnie akceptowalnego bezkonfliktowego stanu - tak bardzo mnie niszczyły, pognębiały, pozbawiały poczucia własnej wartości... że ktoś
niechcący zrobił za mnie to, na co samej zapewne długo jeszcze nie wystarczyłoby mi odwagi i determinacji
cieszę się, że nie bywam już tam, gdzie bywałam, że nie muszę słuchać kolejnych kłamstw i sprzecznych
zeznań obu stron, nie muszę zastanawiać się nad faktycznym stanem rzeczy i po każdym nieoczekiwanym dla mnie
zwrocie akcji czuć się jak kompletna kretynka... że nie muszę zastanawiać się, które z nich gorzej kłamie i dlaczego, jak jest naprawdę w zasadniczych i całkiem jednoznacznych kwestiach, co do których mają biegunowo sprzeczne zdania (przynajmniej w wersjach przeznaczonych dla mnie)

... ale najbardziej, bardzo najbardziej

cieszę się z tego, że jestem już poza całą tą idiotyczną grą i że dzięki temu z każdym dniem zostaje ona coraz dalej w przeszłości, coraz bardziej zacierają się jakieś drobne i nieco większe wspomnienia złudy, którą zafundował mi ten osobnik... czuję, że powoli, bardzo powoli zaczynam odzyskiwać szacunek do samej siebie, również
(a raczej przede wszystkim
) pod względem fizycznym...
jest jeszcze całe mnóstwo innych problemów, obiektywnie rzecz biorąc ZNACZNIE poważniejszych i ważniejszych niż ten jeden, jednak przeżywanie go na bieżąco oraz związany z tym ból i smutek obezwładnialy mnie pod każdym innym względem, taka już jestem mamałyga i mimoza
już sam fakt, że wreszcie (mimochodem bo mimochodem, ale jednak - w końcu mogłabym jeszcze próbować drążyć sprawę tamtego tajemniczego sms-a

) zdołałam zobaczyć to wszystko zdecydowanie bardziej obiektywnie i zastąpić codzienny płacz
(niecodziennymi, lecz przyznaję, zdarzającymi się jeszcze
) co najwyżej
witymi w myślach wiązankami, pozwala mi mieć nadzieję, że drzemie we mnie gdzieś jakaś znieczulona jak dotąd siła, wola walki o siebie, resztki godności - być może dzięki temu dam też radę prędzej czy później uporać się z pozostałymi sprawami i kiedyś tam może jeszcze pewniej stanę na nogach
na razie pozostaje mi cieszyć się z tego, że JA AKURAT wyszłam z tej historii w sumie obronną ręką i bez trwałych konsekwencji

, że Dranie w sumie też szczególnie nie ucierpiały

, że jestem mądrzejsza na przyszłość o to doświadczenie i te dwa osobliwe
exempla...
no i na odległość mogę sobie skrycie (posiłkując się docierającymi do mnie stąd i owąd nowinkami
) obstawiać, które z nich dwojga prędzej doprawi temu drugiemu rogi
stawiam raczej na płeć brzydszą, jakkolwiek płeć piękniejsza... mniejsza o to, to już zupełnie nie mój problem
dobranoc;)