Bartus trafil juz do stalego domu, jest pod Warszawa, watek zakladam na prosbe hipbo, ktora teraz nie moze tego zrobic.
W skrocie : Bartus zostal odebrany osobie, ktora trzymala go cale jego zycie na metrowym sznurku/drucie. W swoim dawnym domu, uwiazany - byl kotkiem bardzo przylepnym, mruczacym... Zostal odebrany w piatek, byl przerazony. Trafil do lecznicy, gdzie tego samego dnia zostal wykastrowany, zaczeto tez leczyc swierzb. Wedlug relacji weterynarza, kot byl caly czas bardzo przerazony, nie chcial wychodzic z klatki, jadl troche, ale niewiele.
W poniedzialek Bartus trafil do mnie. Podjadal po kilka kesow, rowniez w malych ilosciach. Robil postepy, w ogole nie byl agresywny, wziety na kolana mruczal, ciamkal, tulil sie...
We wtorek rano pojechal do Warszawy. Po kilku godzinach zaczely sie schody - kot stal sie agresywny - przy probach zblizenia sie do niego fuczy, drapie i gryzie, a przede wszystkim - nie je.
Probowano go kusic kocim jedzeniem puszkowym, suchym, swiezym miesem, ryba... Bartus w ogole nie wydaje sie byc zainteresowany zadnym jedzeniem.
Opiekunka Bartusia bardzo prosi o pomoc - o rady, jak sprawic, by kot zaczal jesc i ewentualnie o pomoc z okolic Warszawy...
Z racji agresji karmienie na sile nie wchodzi w gre. Bardzo prosze o pomoc! Martwie sie - ostatni raz "normalnie" Bartus jadl w czwartek/piatek

Co robic...?
