Jesteśmy! Żyjemy!
Nie mam ostatnio czasu na nic ale napiszę tylko ze w ogóle się wszystko wywróciło do góry nogami.

Szyszka była juz zaklepana i tylko się troche przedłuzyło "oddawanie" bo nowy dom sie przeprowadzał. A Szyszka była u mnie i coraz trudniej było mi się przyzwyczaić do mysli że ją oddaję - do super domu - ale jednak oddaję. Zostawić jej jednak nie mogłam u siebie.
Na 3 dni przed oddaniem Szyszki do nowej Pani, zadzwoniłam z dzikim rykiem do mojej mamy i chlipiac jej do słuchawki beczałam ze ja nie moge oddać Szychy!!!
Mama (która po śmierci 15 letniego kota Felka zarzekała się ze nigdy więcej kotów) westchneła ciężko i powiedziała " dobra, nie rycz, dawaj tę Szyche do nas".
No i nastepnego dnia Szyszka trafiła do domu moich rodziców (do dziś mam lekkie wyrzuty sumienia spowodowane tym domem co miał Szyszke obiecana ale nie załuje ani troszeczke ze stało sie jak się stało

).
Dziś Szyszka jest zupełnie innym kotem - zrobiła się dużo bardziej odwazna (nie boi sie np. gości) , duzo urosła (!), jest śmiertelnie zakochana w moim ojcu

:):) - ojciec nie może nawet na chwile usiąść zeby mu nie wskoczyła na kolana. Łazi za nim i zakochanym wzrokiem wpatruje się w niego. Mamę bardzo lubi ale to nie jest taka miłośc jak do mojego ojca

Szyszka czasami ma lekkie problemy z okiem (łzawienie, opuchlizna etc. - ale ostatnio tfu! tfu! oczko ma się całkiem dobrze i oby tak dalej )
A tu fotka:
moja (niepoważna

) mama, (poważny) ojciec i Szyszka w pozie
"postraffiam wszystkifff Polakóffff" :)

a tu na balkonie

trafiła nawet na gł. stronę Gazety Wyborczej (wydanie internetowe

)

ps. z Gringusiem ok! zyjemy sobie spokojnie
