Teraz w ogóle mam o czym pisać - w poniedziałek wzięłam do siebie Białą Księżniczkę z wątku http://forum.miau.pl/viewtopic.php?t=84936 , a od ponad roku towarzyszy mi Młody - kocurek ok 1,5 roczny praktycznie cały czarny, zjawiskowy... Tak więc mam przeboje z ich dokacaniem. Przeżywam to mocno (może za bardzo...


Choć już słyszałam opinię kristinbb, że wszystko przebiega nadzwyczaj dobrze

Tak więc przedstawiam Wam moje czarne futro - przystojniaka Młodego...
Malutki....



I już duży....








Uwielbia wchodzić mi na plecy i siedać lub kłaść się na ramieniu:)


Jego historia też nie należała do szczęśliwych... W sierpniu 2007 roku wybrałam się z mamą na grzyby... Było duszno i parno... Byłyśmy niedaleko przystanku autobusowego. Zrobiło mi się słabo, więc mama kazała mi usiąść na przystanku, a sama jeszcze poszła szukać grzybów. Siedząc tam z początku myślałam że mi się wydaje, ale po chwili byłam pewna, że słyszę koci płacz...małego kociaka... Lokalizacja- gdzieś w lesie na przeciwko przystanku.. Przeszłam więc ulicę i nasłuchuję. Tak blisko gdzieś jakiś kociak miałczał, ale nie mogłam nic wypatrzeć. Po chwili do rowu wytoczyło się czarne, umoczone w rosie, oblepione trawą kociątko... Wywnioskowałam że ktoś po prostu je wyrzucił.
Od razu je wzięłam, a mama nawet nie protestowała, bo kocha zwierzęta tak samo jak ja.. Tego samego dnia byłam z nim u weta, który stwierdził że to kotek (co mimo wszystko sama już wcześniej stwierdziłam

Mąż (wtedy jeszcze Narzeczony



C.d.
