Rzadko bywam na miau, ograniczam tę lekturę do minimum. Po pierwsze wygodnie jest być na wpół uśpioną i nie zagłębiać się w te wszystkie historie, po których czuję się zwyczajnie chora (wstyd mi, że ludzie tak krzywdzą, tak świadomie krzywdzą). Po drugie z egoizmu(?), żeby zachować w sobie resztki znieczulicy bo łatwiej żyć, gdy przynajmniej staram się nie poddawać nastrojowi totalnego doła i emocjonalnego sponiewierania pod wpływem forumowych historii (choć faktem jest, że niektóre podnoszą na duchu i tak jakoś ciepło w serduchu się robi, że są również tacy Ludzie [przez wielki eL], którzy odwalają całą tę po części –nie oszukujmy się- syzyfową pracę ale TYLKO po części). Podziwiam Was za to choć nie mam złudzeń, że każdy ma chwile zwątpienia i łapie się (następnie ganiąc się za to w duchu) na myśli „po ch....j mi to wszystko było?”. Ja tak mam i bez bicia się do tego przyznaję. Niektórzy z Was na pewno śledzili losy Jaszczurki i Wampirka (obecnie Luny i Emila). Miałam chwile zwątpienia. Och miałam jak cholera! A ile nerwów, płaczu i frustracji po drodze było... Teraz jednak wiem, że dobrze zrobiłam i mam tę przyjemność współmieszkania z nimi

Minęło osiem miesięcy. Krótko mówiąc - udało się. Czasami odnoszę wrażenie, że to nie one mieszkają u mnie, tylko ja u nich
Do czego zmierzam? Otóż jeśli Modjeska się zgodzi [oczywiste, że nie bez obaw i lęku], podjęłabym się próby przedstawienia sobie towarzystwa i... jeśli Czarnusia zostanie zaakceptowana przez Emila i Lunę, a przy okazji sama nie zacznie przejawiać niezadowolenia, zaopiekuję się nią. Mam jednak warunek. Potrzebowałabym ciotki albo ciotek, które będą Czarnusię sponsorować. Wszystkie wydatki związane z mieszkaniem są głównie, a czasami wyłącznie na mojej głowie /w tym niemały kredyt mieszkaniowy który spłacam/, dlatego nie dam rady sama. Owszem, gdybym karmiła je samym marketowym żarciem to tak /przy okazji Modjesko wybacz to moje „małe co nieco”, które Wam przyniosłam w maju przy odbiorze moich paskud – tak niewiele jeszcze wiedziałam i sądziłam, że takie puszkowe żarcie jest dla kotów dobre... Dobre to były ale tylko moje chęci, a teraz wiem, że ten ‘podarek’ to o kant dupy potłuc był, prawda?/.
Luniasta i Emilasty jedzą najchętniej gotowanego kurczaka. Kupuję go dość często więc bynajmniej nie jedzą byle co (yyy ziemniaków jeszcze nie próbowałam he he). Puszek nie kupuję wcale. Zaopatruję się w saszetki. Nie wychodzi tanio, ale przynajmniej nic nie ląduje w lodówce. Ot, otwieram, wyciskam i miska pusta. Wiem, że saszetki to też nie do końca takie rarytasy (pewnie do końca zdrowe to to nie jest), ale lepsze niż puszkowe - tak mi się wydaje... /choć Emil czasem się obraża i robi minę z cyklu: "w kulki sobie lecisz? a gdzie mój kurczak wielkoludzie???!!!"/. Poza tym już kilka m-cy temu przerzuciłam się na dobre suche karmy (dopisuję się do zakupów Aguteks i zawsze wybieram te z wyższej półki). Moje miesięczne wydatki na te dwa futrzaki szacuję na jakieś 300 pln (a to tyle co czynsz...). Nie lubię gadać o kasie i nie chcę wyjść na materialistkę. Po prostu zgadzam się, że trzeba mądrze pomagać – i to się nie tyczy tylko pomagania jednym kotom kosztem drugim, ale również kosztem samego siebie. Niekiedy ta granica się zaciera, co?

Na dodatek (i nie chodzi tu o oklaski pod moim adresem) zaadoptowałam Gustawa z Bytomia więc do miesięcznego rachunku dochodzi kolejna kwota.
Podsumowując i tak przydługiego już tasiemca: pozostawiam sprawę do przemyślenia Oli (mojej imienniczce zresztą ha ha). Modjesko... w ten sposób w końcu złożyłabyś wizytę, co? Długo do mnie przyjeżdżasz, oj długo

E&L pewnie już by Cię nawet nie poznały. A propos – drugi warunek (ech, ma babsztyl wymagania) jest taki, że poproszę kota z dostawą do domu. Rozumiem, że dla Czarnusi najlepiej byłoby znaleźć domek na wyłączność /czyt. bez innych zwierzaków/, ale no cóż... Spróbować można. W końcu Emil i Luna nie walczą o jedzenie (od samego początku trzymały się razem i od samego początku do dnia dzisiejszego dzielą się wszystkim bez awantur = np. grzecznie jedzą z jednej, wspólnej miski), to może i zaakceptują z wzajemnością taką kotkę jak Czarnusia(?). Co do spokojnego domku to różnie z tym bywa, bo pan Milan brzdąka sobie czasami na gitarze i muzyki głośniej posłuchać też lubi. Zaobserwowałam jednak, że Luniasta i Emilasty oswoiły się z tym i co więcej – Emil czasami przyłazi do brzdąkającego pana Milana i przysłuchuje się – bynajmniej nie wystraszony. No nic, czekam na odzew. Tylko BŁAGAM – bez przedwczesnych wybuchów radości. Nie mogę zagwarantować, że to podejście skończy się happy endem. Podejdźcie do tego na zimno, proszę. O ile to w ogóle możliwe... Nie chcę składac obietnic bez pokrycia więc nie robię tego. Będzie co ma być.