Biegłam do pracy - miałam ze sobą kontener, chciałam komuś go pożyczyć. Zobaczyłam, jak przez spokojną uliczkę przebiega kot. Jechał piękny, wypasiony, srebrny samochód. Usłyszałam głuche uderzenia. Samochód nawet się nie zatrzymał. Za nim na ulicy wił się i podskakiwał kot, taj jakos dziwnie, jakby odbijał sie od jezdni. Wyskoczyłam przed maskę samochodu, wyciągnęłam zza kierownicy tego ......, włożyłam kocia do kontenera, zmusiłam "kierowcę", żeby zawiózł nas do kliniki tuż obok.
Kto wyjmie kota - zapytała kwaśno wetka
Otworzyłam kontener - chciałam go delikatnie wyjąć.
Kocio nie żył.
Był cały we krwi, kiedy go uniosłam z pyszczka popłynęła struga.
Szare, tygrysie futerko, jeszcze ciepłe.
I ta obojetność - koleś nie widzi jakiegokolwiek problemu - to nie on wypuscił kota z domu.
Wetka - rozbudzona po nocnym dyżurze, ironicznie patrzy na wariatkę, której się trzęsą ręce.
Kocio idzie teraz po Tęczowym Moście - pomyślcie o nim ciepło, niech idzie spokojnie. Potrzebuje dobrych myśli, bo nagłą śmierc miał pełną bólu.
Idz spokojnie kocio - nie bój się, tam jest ok.