» Pon gru 15, 2008 21:25
Rankiem, w ostatnim dniu Starego Roku spadł świeży śnieg. Drobne gwiazdki połyskiwały w promieniach słońca, dłużej korony zeschłych ziół wyglądały tak, jakby założyły puszyste peruki.
Lekki mróz szczypał w policzki, a w przejrzystym powietrzu radośnie dźwięczały srebrne dzwonki przy końskich uprzężach.
Wnuk wyszorował do białości deski werandy, a Pacynka przybrała ściany świeżą jedliną.
Stojący pośrodku stół, przykryty białym niby śnieg obrusem uginał się pod ciężarem talerzy z przysmakami.
- Teraz tylko pozostaje czekać – westchnęła pani Małgorzata po raz kolejny sprawdzając, czy poduszki są dostatecznie puszyste, a kołdry wystarczająco ciepłe.
W hotelowej jadalni ogień buzował w kominku, sypiąc czerwonymi iskrami, a Nieboszczyk spoglądał z portretu mniej surowo niż zazwyczaj.
Po obiedzie wybrałem się na spacer dokoła rynku. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, zachodowi oknach zapalały się światełka na choinkach.
Obszedłszy rynek skierowałem się w stronę parku.
Było tak pięknie, że poczułem się jak mały chłopiec. Wskoczyłem z rozpędem w zaspę, ulepiłem niedużą kulkę i celnie rzuciłem nią w niewielki świerk.
Spomiędzy gałązek wyprysnął nieduży szary cień.
- Głupie żarty! – Wrzasnęła Miaulina i zadarłszy ogon pomknęła w stronę domu zostawiając za sobą malutkie, przypominające kwiatki ślady.
W domu na werandzie siedzieli pogrążeni w oczekiwaniu Kociama z Maciejkiem, Bajanna z Wincentym, Babcia Tekla, burmistrz, Pacynka i komendant straży miejskiej…i Jerzy w ciepłym kożuszku narzuconym na gruby sweter.
Molica przetarła szkła okularów i spojrzała na ścienny zegar.
- Powinni już być – powiedziała, a Wnuk wstał i podszedł do okna.
Ale od strony rynku nie dobiegał żaden hałas, tylko z góry powoli sypał wielkimi płatami śnieg.
- Oby tylko nic się im nie wydarzyło…- westchnęła Babcia Tekla i na wszelki wypadek sprawdziła, czy w jej lekarskiej torbie znajduje się syrop na kaszel i ziołowa mieszanka na przeziębienie.
- Może wyjadę naprzeciw – zaproponował Jerzy.
Babcia Tekla z aprobatą pokiwała głową.
- Pojadę z panem – powiedziałem i razem wyszliśmy za dom, gdzie pod drewnianym zadaszeniem stały srebrno-białe konie zaprzężone do sań.
Kiedy zajmowałem miejsce obok Jerzego nieduży szary cień jednym susem znalazł się tuz przy nas.
- Dobry wieczór – powiedziała Miaulina, a Jerzy wzdrygnął się.
- Niech pan zacznie wierzyć w baśnie – powiedziałem.
- Kiedyś wierzyłem – rzekł gorzko Jerzy – ale życie nauczyło mnie…ech, do diabła ze wspomnieniami.
- Witam, witam – za naszymi plecami odezwał się znajomy głos i na podwórku pojawił się Srala w odświętnym, czerwonym żupanie. – W zasadzie wybierałem się sam z siebie…autobus z dziećmi utknął na drodze…Śniegu po pas i tylko sanie poradzą.
Spojrzeliśmy na siebie z Jerzym.
- Trzeba będzie kilka razy jechać – mruknął Jerzy. – Za jednym razem nie zabierzemy wszystkich.
- NIEPRAWDA – obok mojego ucha odezwał się cienki głosik Miauliny. – Do wsi trzeba jechać po pomoc. Mają sanie, mają konie.
- Do Złejwsi? – Zapytał zaskoczony Srala. – Toż im nawet diabeł nie da rady…
- Ale STRZYGOŃ poradzi – odparła niczym nie zrażona kotka, a Jerzy potrząsnął głową tak, jakby coś wpadło mu do ucha.
- Do wsi proszę – zakomenderowała Miaulina i rozsiadła się na koźle tuż obok Jerzego.
- Taki strzygoń – perorowała podskakując gdy sanie trafiały na ukryty pod śniegiem kamień – to potrafi wiele, o ho, ho, bardzo wiele.
Jerzy parsknął cichym śmiechem, ale jego śmiech brzmiał tak, jakby był…zardzewiały.
- Właśnie przypominam sobie opowieści mego ojca – powiedział odwracając się w stronę Srali.
- Brawo – rzekł Srala poprawiając czapkę na rogatej głowie.

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!