


Urodziłem się na dachu starego barakowozu,pod płatem blachy.Mama była bardzo troskliwa i systematycznie dokrmiana.Siedziałem z rodzeństwem i kuliłem z zimna i strachu.Wiedziałem,że jedna przychodzi,brzęczy michami i czule mówi do mamci,Słyszałem jak często włazi na płot i próbuje zajrzeć.Chowalismy sie wtedy głęboko,żeby nie było nas widać!Było coraz zimniej.Któregoś dnia odważylismy się wyjrzeć na Pańcię.Usłyszeliśmy tylko:Boże,aleś sie popisała-aż 4!!! Jedzonko pachniało,mleczko pachniało-tylko było daleko.Nie umieliśmy zejść na dół.Mamcia poazała nam, że można po sośnie rosnącej obok.Tylko nie mieliśmy siły!Pańcia bardzo sie martwiła jak wisieliśmy na gałęziach wzywajac pomocy.A nam tak sie chciało jeść!!! Wtedy z nieba zaczęły spadac nam smakołyki!Na końcu wędki z patyka były takie dobre rzeczy!Mniam!Ostroznie wyjżałem>A tu Pańcia wisi na płocie i wrzuca jedzonko!Barak był daleko od płotu.Całą noc miaukałem ze śmiechu!!!Nawet namawiałem rodzeństwo,żeby nie schodzić-tak smiesznie wyglądała.A kiedy nabraliśmy sił to zeszliśmy na dół.Bardzo lubilismy odwiedziny Pańci rano i wieczorem.Przychodziła z workiem pysznych prezentów!Wiedziałem,że tak wygląda Mikołaj.Czule mówiła,głaskała mamcie,że i ja nabrałem odwagi.Zacząłem podchodzić.Była bardzo miła-do dzisiaj.
Już nie wierzę w Mikołaja!!!
Domku prosze przywróć wiarę małej kocinie!!!