Kciuki jakiekolwiek były na pewno pomogły!
A były nie za domek, tylko za życie.
Historia kotki zaczyna się na działkach i na nich mogła się też niestety skończyć. Z tego, co zrozumiałam wyglądało to mniej-więcej tak: na działkach żyła kotka, dokarmiana i oswojona przez dobrych ludzi. Latem mogła tam żyć i raczej nic jej nie zagrażało, było ciepło, było jedzenie, była opieka.
Późną jesienią Ci sami ludzie chcieli ją wziąć do siebie i wyadoptować. Kiedy przyjechali kicia jak zawsze była, ale wystraszona, płochliwa. Nie wiem jak (po jakich wnioskach i decyzjach), ale zawieźli kicię do lecznicy i chwała im za to!
Kotka okazała się być poparzona...chemicznie. Nikt nie chce dociekać, jak to się stało. Za dużo złych emocji ciśnie się na myśl...ale ważne, że będzie żyć. Jest śliczną, kochaną krówką. Bardzo dzielną zważając na to, co przeszła i nie poddała się. Nie podobały jej się zabiegi, smarowania, pryskania podrażnionej skóry. Dokazywała, po prostu fajna jest, taka kocia
Obecnie ma połowę ciała bez sierści, nie wiadomo czy odrośnie. Mimo to jest śliczna, drobna. Do pełni szczęście trzeba ja trochę podkarmić i z pewnością będzie niezwykłą towarzyszką życia, która będzie jednak wymagała specjalnej opieki - pod tym względem nie ma co się oszukiwać.
Kiedy jej stan się poprawi zrobię zdjęcia i założę jej osobny wątek. Na razie niech dochodzi do siebie, a nie zaprząta sobie głowę sesjami zdjęciowymi
