Dzieliłem czas pomiędzy domem na ulicy Dobrych Czarów, a kuchnią pani Małgorzaty, gdzie pomagałem lepić słodkie pierożki, lukrować pierniczki i siekać orzechy.
A kiedy za oknem robiło się ciemno narzucałem ciepły serdak i przebiegałem najszybciej jak się dało do małego domku Bajanny.
W przytulnej kuchni zazwyczaj pełno było gości, a każdy zajęty był jakąś robotą – Babcia Tekla mieszała w garnku cukier, śmietanę i masło i wylewała na pergamin brązowy, pachnący ulepek, który wynosiła do sieni i kroiła na małe kosteczki gdy zdążył ostygnąć, Wincenty zawijał te kosteczki w sreberko i układał w łubiance owiniętej karbowaną bibułką. Kociama kleiła maleńkie koszyczki, które, wypełnione laskowymi orzechami i rodzynkami miały zawisnąć na choince, a mi i Jerzemu, który coraz częściej pojawiał się w mieście przydzielono sklejanie kolorowego łańcucha z lśniącego papieru.
I ilekroć zdarzyło się Jerzemu krzywo skleić kolejne ogniwo łańcucha klął pod nosem, a po chwili do kuchni wpadał uradowany Srala, rzucał Jerzemu pytające spojrzenie, a nie otrzymawszy odpowiedzi wysypywał na stół garście orzechów lub pękate makówki, i nie czekając na podziękowanie znikał, bo w parku czekała już dzieciarnia.
- Bardzo sympatyczny jest ten pański przyjaciel – powiedziała Kociama napełniając kolejny koszyczek. – Może nosi się trochę dziwnie…
- Gdzie tam dziwnie – Wincenty nabił fajkę i wydmuchał malutkie kółko. – Tradycjonalista jest, i tyle.
- W Złociejowie każdy chodzić może jak mu się podoba – uśmiechnęła się Pacynka a kolczyki z kocimi główkami zadzwoniły z cichą aprobatą.
- Twoja babcia – uśmiechnąłem się – miała zwyczaj chodzenia bez butów.
Pacynka uniosła wysoko brwi.
- Prawda, mama wspominała.
Polano w piecu trzasnęło tak głośno, że siedząca na kredensie Miaulina aż drgnęła.
- Ale skąd pan wie o tym, panie Kleofasie?
Wcisnąłem czapkę na uszy.
- Pani Małgorzata mówiła…
Pacynka owinęła się szalem i przesiadła na ławę tuż obok mnie.
Za oknem wiatr cisnął o parapet garść śniegu.
- Może herbatki? – Zapytała Kociama wsypując do imbryczka przedziwną kombinację liści malin, kwiatu lipy i suszonych borówek.
Kolczyki z kocimi główkami zadzwoniły tuż przy moim uchu.
- A JA myślę, że pan musiał ją znać osobiście…przecież…ale niech się pan nie obrazi, proszę, jest pan naprawdę…
- Bardzo stary – dobiegło z szafy.
Chrząknąłem i pociągnąłem zwisający koniuszek ogona.
Babcia Tekla spojrzała z wyrzutem na Miaulinę, która momentalnie zamknęła oczy i przykryła nos łapką.
- Miaulina taka już jest – powiedziała, a ja pokiwałem głową.
- To wy wszyscy jesteście jacyś Tacy – mruknęła Miaulina i odwróciła się do ściany.
Za oknem nagle coś zadźwięczało, zabrzęczało i kilkanaście par nóg zaczęło otrzepywać buty ze śniegu.
- Herbaty! – Zawołała Molica rzucając na krzesło kożuszek.
Za nią tłoczyła się mała grupka dzieci, wśród których rozpoznałem dwójkę mieszkającą na pięterku u Bajanny.
Kociama napełniła kubki ziołowym wywarem i za chwilę, niby dzwonki u sań zadźwięczały łyżeczki.
- Tomeczku – Molica zwróciła się do Wnuka ze słodkim uśmiechem, jakiego nigdy jeszcze u niej nie widziałem – pokaż, jaką wspaniałą mamy gwiazdę.
Wnuk zakręcił kolorową gwiazdą, w której nagle zamigotały światełka.
- To jest gwiazda złociejowska, a nie betlejemska – zaśpiewało kilkoro dzieci – takiej gwiazdy nie widziała cała kula ziemska. Ponad miastem het wysoko, od lat setek świeci, ma w opiece wszystkie domy, zwierzęta i dzieci…
- Śliczne – rozczuliła się Kociama i mocno przytuliła do siebie Maciejka.
Babcia Tekla pogładziła niesfornie sterczącą czuprynę Molicy.
- No proszę, proszę – powiedziała tak cicho, że usłyszałem ją tylko ja i Miaulina.- Czuję się jak prawdziwa babcia…