No dobrze.
Wstałam i z kronikarskiego obowiązku odnotuję, co widziałam, ale interpretować nie będę, bo za cholerę nic nie rozumiem.
Wczoraj zdziebko się zasiedziałyśmy z hassanową. W okolicy 4 rano zapakowałam graty pokolacyjne do zmywarki, ale gar największy sie nie zmieścił. Zalałam go wodą, coby życie sobie ułatwić, jak już wstanę i nie spędzić tego pięknego dnia na odskrobywaniu resztek.
Nastepnie, wśród radosnych chichotów uwaliłyśmy się do zasłużonego snu, ale że my jak te koleżanki z pryczy obok, co wychodzą po odsiedzeniu wyroku, to jeszcze sobie rozmawiałyśmy na różne ważne i życiowe tematy.
A z kuchni dobiegł nas CHLUPOT.
Po 5 minutach igrnorowania zwlokłam się z łóżka i udałam do kuchni.
Wezwałam świadka. Żadna z nas nie była trzeźwa, ale pamiętamy, co widziałyśmy.
Burykotka wlazł do wielkiego gara pełnego wody po pachy, obiema łapami i z ekstazą na pysku wychlapywał wodę szerokimi gestami siewcy na polu, bajoro na podłodze i szafkach sięgało kostek.
Wychodzi na to, że mam tu skrzyżowanie syjama z turecką angorą, ukryte w burym ciele. Gada, towarzyszy, pcha się do wody (pod prysznic też się pakował, otworzywszy sobie wcześniej drzwi z klamki i wpakowawszy do środka).
Nie wiem, o co chodzi temu kotu.
On tej wody nie pije.
On chlapie.
sziiit.
I dlaczego znowu robi się ciemno? Ledwo co dzień mi się zaczął?
Prawdziwi mężczyźni nie jedzą miodu, oni żują pszczoły.