Po pierwsze - to jest podwórko-studnia, bez grama zieleni, piwnice zamkniete, o miejsce w jedynej komórce (byłym wc) mamy własnie toczyc boje z nową administracją. Koty nie maja się tam gdzie podziać.
A po drugie - ludzie są tam nieprzychylni kotom. W środę zabierałysmy stamtąd koteczka, bo oceniłam, że jest przeziębiony. Do kontenerka chciała wejśc jego siostrzyczka, ale karmicielka ją odsunęła , bała się że kocurek nie wejdzie. Następnego dnia koteczka wylądowała w lecznicy ze wstrzasem i obrzękiem mózgu - jakieś bydlę ja kopnęło. Kotka chyba przeżyje, ale nie wiadomo, czy będzie widziała.
Na miejscu sa jeszcze 3 koteczki do wyłapania i sterylki. A te wysterylizowane dziczki siedzą teraz u mnie w łazience, w klatce. Strasznie mi ich szkoda, ale boję się, że jak je wypuszczę do łazienki, to potem nie złapię. Szukamy dla nich PILNIE jakiejś piwnicy czy garażu w spokojnej okolicy, zeby przetrzymac ze 2-3 tygodnie, a potem umozliwic wychodzenie i oczywiscie dokarmiac. Ale to trochę nierealne, zeby cos takiego znaleźć, prawda? No to co ja mam z nimi zrobić? One nie są oswojone, chociaz na szczęscie kuwetkują. Tak smutno wyglądają w tej klatce:





