Dzień dobry kochanym cioteczkom
Pisiokoty postanowiły się świątecznie przypomnieć i przesłać całe mnóstwo mizianek
I opowiedzieć, co słychać
Zatem: cioteczkom-fankom Kimiśki pragnę uprzejmie donieść, że to słodkie dziewczynisko stało się całkiem dorodnym pulpecikiem. Wielka kocica z niej nie będzie, ale wygląda dorodnie jak na swoją kategorię wagową i wzrostową. Muszę jednak z przykrością nakablować, że takiego brudasa to jeszcze w moim domu świat nie widział, słowo. Kimiśka się nie myje. Nie myje się i już. Futro brudne, w uszach - kopalnia. TŻ się cieszy, że Kimicha nie ma białego futra, bo nie dałoby się wtedy ukryć, że z niej kocmołuch, a tak to, nie rani nam oczu swoim widokiem

. ha, ha
Gdyby nie to, że ją czeszę systematycznie chociaż co drugi dzień to ze swoim dredami spokojnie mogłaby dołączyć do jakiejś grupy rasta jako kot-maskotka. Na brzuszku po kilku dniach "nieczesania" potrafi sobie wyhodować dredziki jak ta lala

I o ile bez oporów, a nawet z chyba z przyjemnością znosi czesanie po pleckach i po boczkach to wyrywa się i protesuje gdy się ją czesze po brzusiu. Nie mówiąc o czyszczeniu uszu, przy której to czynności dostaje histerii. Oczywiście
nie pozostaję jej dłużna, dostaje jej się od brudasów, flei itp. itd.
Dołączyć do tego należy często wiszącą jej ślinę z pysia, z którą np. staje nad moim talerzem sprawdzając co dziś mam na obiad

- i macie pełny obraz tej mojej gwiazdeczki
No cóż, kocham tego brudaska-grubaska takim jaki jest - taką sobie wybrałam i taką mam
Poza tym żyjemy sobie typowo czyli w rytmie nudy i wydarzeń typu "jak nie urok to sraczka".
Podkurowaliśmy tymczasa Andusia i liczyliśmy na chwilę spokoju w tym roku. (Bo na początku przyszłego wyrywamy Dyziowi prawie wszystkie zęby ...

Odwlekaliśmy, podleczaliśmy, ale niestety nie ma na co czekać).
Ale gdzie tam
I tu będzie nasza opowieść wigilijna
Jakieś dwa tygodnie temu, podkurowany dopiero co z zapalenia oskrzeli Dyzio zaczął sobie tak delikatnie podkichiwać. Nie wygladało to groźnie, pani wet. stwierdziła, że osłuchowo ok., więc dostał tylko krople do nosa. Ale podkichiwanie typu :"a psik" zamieniło się w okolicach ostatniego weekendu w coś bardziej przypominającego katar. Co prawda nie odebrało to Dyziowi ani apetytu ani dobrego samopoczucia, ale i tak mi ręce opadły

Tu wyjazd, ten z cud-miód wypączkowanymi gilami, litości

Wczoraj przeprowadziałam z nim zatem poważną rozmowę w stylu: "Facet, ja pojutrze wyjeżdżam, musisz wytrzymać z tymi smarkami trzy dni do mojego powrotu, rozumiemy się ? Masz tu cycki z kurczaka, żryj do oporu i nie choruj, bo się zastrzelę". " "Mniam, mniam, jasne" - Dyziek na to - "załatwione".
Ufff.
Radość okazała się przedwczesna, bo chwilę po tym Dropsik urządził koncert rzyganka artystycznie rozsiewając po całej kuchni nieprzetrawione mięsko ze swojego obiadu. "Dorzygiwał" jeszcze trzykrotnie w ciągu nocy, a rano był blady, biedny i w ogóle. Oczywiście zrywałam się z łóżka na te odgłosy, pocieszałam go, wycierałam rzygi i zastanawiałam się jak się sklonować, żeby od rana być w pracy i u Ewy jednocześnie

ponadto dumając bezowocnie co to za cholerstwo, jak my wyjedziemy itd., itp. Osiągnęłam apogeum radosnego, niczym niezmąconego, tak serdecznie życzonego mi wczoraj na pracowej wigilii spokoju świątecznego
U Ewy Dyziowe gile (zapalenie zatok i gardła) zostały potraktowane m.in. antybiotykiem, dostał tabletki do podawania w najbliższe dni, powinien wytrzymać do naszego powrotu. Drops z kolei dał przed Ewą popis szału, ale przy pomocy TŻ i jeszcze jednego miłego pana solidnej postury udało się (owinąwszy uprzednio kocisko wielkim ręcznikiem) ujarzmić potwora, zmierzyć mu temperaturę i trzykrotnie skłuć dupsko. Z grubsza wygląda na to, że Dropsik ma przede wszystkim straszliwe wzdęcie, jest pełen powietrza, może kupa zalega w jelitach (ma takie gazy, że Ewa nie mogła go zbadać, zupełnie jakby miał poduszki powietrzne w brzusiu)

po tych lekach powinno go trochę odkorkować. Jeśli nie to jutro rano trzeba będzie jeszcze raz go pokazać

.
Do domu wracaliśmy niemal na sygnale, śpiesząc się jak dzicy, TŻ odbierał 88 telefon z pracy, było rozkosznie nerwowo

, zdążyliśmy jeszcze lekunio na siebie powarczeć, a tu jeszcze trzeba było podać Dropsowi Espumisan w domu. Wyciągnęłam kurczaka z lodówki, żeby mu przemycić tabletkę w kawałku mięska i poparzyłam sobie rękę wrzątkiem gdy potknęłam się o Dyzia, który spazmował czując kurczaka. Drops z kolei gapił się w kawałek podsuniętego mu kurczaka z wetkniętą tabletką jak na ciekawe zjawisko z tępym wyrazem paszczy nie przejawiając najmniejszej ochoty na konsumpcję

Sekundy jego majestatycznego obwąchiwania kurczaczka w tej chwili dzikiego pośpiechu wydawały mi się wiecznością

Z przetupującym z nerowów z nogi na nogę TŻ za placami, gotując się w szaliku i kurtce cichutko i słodko powiedziałam Dropsikowi, że jak k... nie przestanie wypluwać tej tabletki i k... nie łyknie jej natychmiast, to ja go k... zaraz uduszę, bo k... tak mni wk..., że k... brak mi słów, żeby to k... wyrazić.
Dropsik chyba wyczuł, że to nie przelewki, bo słuchając mojego syczenia zrobił książkowy opad szczęki i dał sobie włożyć tabletkę i nawet ją przełknął, a my wybiegliśmy z domu by dalej cieszyć się tak mile rozpoczętym dniem
WESOŁYCH ŚWIĄT !
Edit: literówki