Akcja - przesuń szafę, skończyła się nieoczekiwanym sprintem na dól Panny Pe. Peściak (jak ja mogłam nie wierzyć we własne koty?!) pokazał mi droge do Pelaśki, bez żadnych oporów dała się wtargać na kolanka, była spięta, oczy nadal ogromne. Peściak ją próbował zaczepiać, nie reagowała, patrzyła na mnie tymi swoimi pięknymi oczętami. Przestałąm głaskać, nadal patrzy i... nie ucieka. Gadam do niej i tłumaczę, że jest wspaniałą Pelasią, że nic jej tu nie grozi, że jest przepiękna i juz ją kocham. Pelaśka się jeno wpatruje i nadal nie zwiewa. Poczekałam, zeszła z kolan, spokojnie, popatrzyała na mnie i dała się znowu pogłaskać i powolutku odeszła. Dam jej teraz "chwilę dla siebie", nich spokojnie się tu oswaja.
A mi ktoś sennoś zapierniczył, bom jednak nadal na emocjiach, pewnie jutro wstanę dopiero popołudniu, czyli jeszcze gorzej niż dzisiaj. Cóż, może jam "nocny marek"...