» Śro lis 05, 2008 21:28
Następnego dnia z samego rana zajrzałem do Bajanny, aby podać jej sztuczną brodę, która zaplątała się w kufrze na strychu hotelu.
Pani Małgorzata poinformowała mnie, iż dawno temu ( przyznać trzeba, że nie określiła jednak JAK dawno) w hotelu zatrzymała się trupa wędrownych aktorów i jeden z nich, nie mając pieniędzy, by zapłacić za kolejną butelkę wina ( wino, jak nadmieniła pani Małgorzata, było dziełem Nieboszczyka i ponoć nie miało sobie równych) zastawił część swego stroju.
Owa broda, długa i srebrna, jak ulał pasowała dla Świętego Mikołaja, którym – jak ustalono – miał być sam Burmistrz.
Rzecz jasna Burmistrz z początku oponował, bowiem wydawało mu się, że osobie na jego stanowisku nie wypada bawić się w przebieranki, ale ustąpił po małej porcji herbatki, którą uraczyła go Kociama.
Kostium Mikołaja wisiał w przedpokoju, a na podłodze stały ogromne czarne buty.
Bajanna z okrzykiem radości porwała brodę i przyłożyła ja do kostiumu.
- Wyśmienite! – Zawołał Wincenty, który, jak zauważyłem zdążył się już zadomowić w domku przy Ulicy Dobrych Czarów. – Jeszcze kilka kremówek i nie trzeba będzie wypychać brzucha…
Bajanna położyła na ustach palec i ruchem głowy wskazała okno.
Środkiem chodnika, wysoko unosząc łapki truchtała Miaulina.
- Strzygoń – syknęła wsuwając się do sieni.
- Plotkara – odpowiedziałem nie pozostając dłużnym.
Pomogłem Bajanie zdjąć z kredensu stare tekturowe pudełko, nie było w nim jednak niczego poza krążkiem wosku i starym, nieco zardzewiałym kluczem.
- Jutro andrzejki – powiedziała Bajanna a ja az uderzyłem się dłonią w czoło.
Jak mogłem zapomnieć o magicznym wieczorze, w który wszyscy ludzie zdają się ufać czarom i pytają o przyszłość wszelkie dobre i złe moce znajdujące się w pobliżu?
Nagle przypomniałem sobie te wszystkie wieczory, gdy do dworu zjeżdżała się okoliczna młodzież. Przypomniał mi się zapach jabłek obieranych ze skórki, i półmrok, w którym, w blasku świecy odgadywano przyszłość rzucając na ścianę cień zastygłego wosku…Wtedy, razem z braćmi niepostrzeżenie opuszczaliśmy kąt za piecem i podchodziliśmy tak blisko, jak tylko się dało.
Bywało, że pod ławę, gdzie siedzieliśmy cicho niby myszy, zatoczył się upuszczony orzech lub zakulało się jabłko i urządzaliśmy sobie własną ucztę.
Ileż było obok nas śmiechu, wrzawy, okrzyków zaskoczenia a nieraz westchnień zawodu…
Teraz, po raz pierwszy w moim skrzacie życiu miałem być uczestnikiem tego radosnego wieczoru, co napełniło mnie radosnym podnieceniem, zupełnie jakbym był skrzacie młodzikiem, a nie statecznym skrzatem mającym na swej pieczy całe miasto…
- Gdyby pan mógł – rzekła Bajanna – zajrzeć do Molicy i zapytać, czy nie potrzebuje jeszcze czegoś?
Wypaliłem swoją fajeczkę w towarzystwie Wincentego i omijając szerokim łukiem ogon Miauliny pożegnałem Bajannę i poszedłem w stronę parku.
Weranda przybrana była kulistymi krzaczkami jemioły, a na środku stał okrągły dębowy stół.
W ustawionych na podłodze koszykach pachniały rumiane jabłka z dworskiego sadu, a w glinianych świecznikach stały grube, woskowe świece.
Brązowy kot, z wyraźnie zadowoloną miną siedział w swojej wnęce i wydawał się obserwować wszystko dokoła.
Posmarowałem mu czubek nosa śmietaną ze stojącego na piecu garnka i usiadłem na ławie obok Molicy, która pracowicie sklejała kruche rożki z marmoladą z róży.
- A może pan zna jakieś wróżby, panie Kleofasie? – Zapytała z nadzieją w głosie.
Podrapałem się w czoło.
- Muszę pomyśleć – powiedziałem. – Do diabła, chyba nie zapomniałem jak to ongiś bywało!
Kiedy ktoś zastukał do drzwi werandy poczułem, że tegoroczne andrzejki na pewno zapiszą się w pamięci mieszkańców Złociejowa…

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!