Dzięki Piotr, ale jak wyszłam z pracy o 17-tej to już nie wchodziłam do neta aż do teraz. Dopiero wróciłam z Nuką. Jakoś dałam radę, o tej porze już ruch nie był taki duży. Nienawidzę korków.
Nuka, dzika i waleczna, podobno wiele tam przeszła i była cały czas zestresowana. Nawet się obawiali czy dadzą radę ją przełożyć do transportera. Po raz kolejny trafiłam na tego samego lekarza ale dziś miał lepszy humor i był milszy. Nawet mi recepty wypisał na unidox, ale za dychę. Zaszczepili ją i dali tabletkę na odrobaczenie, ale nie mam pojęcia jak jej podać.
Mają tam w lecznicy na tymczasie takiego buraska jak Kajtek i trzy śliczne maluchy 4-5 miesięcy. Jeden krówek i dwa biało srebrne, cudne po prostu. Takie puchate miziaki, że chciałoby się schrupać. Ogłaszają je w necie ale na razie nie ma chętnych. Mogłam brać od ręki.

więc jakby ktoś szukał to możecie tam odsyłać. Kociaki łażą po gabinecie, po półkach z lekami, wszystko im tam wolno. Od razu wizerunek lecznicy w moich oczach się poprawił.
A co w Koneserze zapytacie

Długo by opowiadać o tym jak Józia ganiała koty a ja Józię. Odbyłam grzeczną i edukacyjną, mam nadzieję, rozmowę a panem artystą, jak już dogoniłam psa, ale czy to coś da, raczej wątpię. Nie to żeby on nie rozumiał w czym problem, chyba zrozumiał. Tylko, że sama nie bardzo wiem jak mógłby go rozwiązać. Jedynie przywiązując Józię gdzieś w tej swojej pracowni. A to raczej nie byłoby zbyt humanitarne. Tam wszystkie drzwi są pootwierane, żeby można było do niego trafić więc pies może wyjść kiedy chce. To jest łagodna i miła sunia. Bez problemu dała mi się prowadzić za obrożę, reagowała na wołanie z wyjątkiem momentów kiedy wypatrzyła kota. Ona chyba nie chce im zrobić krzywdy, chce się tylko bawić, jak kot ucieka to goni, a goni do upadłego. Aż strach pomyśleć co będzie jak pogoni Nukę. A dzisiaj dodatkowo narozrabiała. Wywaliła na bok jedną budkę, porozwlekała gąbkę, wywaliła kosz, do którego wyrzuciłam puszki, oj dużo jej się nazbierało. A przecież nikt tam budki nie podniesie bo to za trudne i nie należy do obowiązków, mimo, że robią obchód parę razy dziennie. Wydaje mi się, że nawet ten pan, który dokarmiał koty zaczyna odpuszczać. Cóż presja kolegów być może robi swoje. Ale dzisiaj go nie było. A do takiej przewróconej budki kot już nie wejdzie, a jak będzie mróz?
Zdążyłam wyłożyć kotom jedzenie a Józia wpadła na podwórko, koty czmychnęły do piwnicy i na gzymsy, żaden nie schował się do budki. A ona do misek, ledwie ją odciągnęłam. Jak przyjechałam z Nuką miski były puste, ledwie jakieś resztki na dnie. Pan miał już Józi nie wypuszczać, ale nie sądzę żeby koty zjadły czubatą michę okrawków i 3 małe puszki wciągu trzech godzin. Tym bardziej, że nie wszystkie koty były, a kilka z tych które przyszły Józia rozgoniła po całym terenie. A ja mogłam stać i podziwiać.
Dziadek się wreszcie pojawił ale dopiero po dziewiątej. Dałam mu ostatnią puszkę ale nie bardzo miał ochotę i sobie poszedł.