Wył gardłowym przeciągłym miauczeniem. Nie tak, jak zazwyczaj nawołuje zabrane do domu po spacerze rezydentki - ten dźwięk był inny, niepokojący. Był tak inny, że kilkakrotnie chodziłam sprawdzać, co się stało. A Kot Oswald za każdym razem witał mnie swoim normalnym, oswaldzim miaukiem. A po chwili znowu - biegł wzdłuż płotu i wył.
Zza siatki w otwartym oknie wtórował mu Niuniek.
W końcu ją zobaczyłam: po drugiej stronie płotu biegała nieduża sylwetka z podniesionym ogonkiem. Tri. Dziewczynka. Podeszłam - obsyczała mnie i Kota Oswalda, ale nie uciekała. Pierwsza myśl: ktoś wypuszcza kotkę - ciekawe, czy ciachnięta? A zaraz potem: Rany boskie, przecież to dziecko! A po drugiej stronie ulicy pies, który już niejednego kota ma na sumieniu.
Trzeciej myśli nie było. Wybiegłam na drogę, zakiciałam. Przybiegła, z radośnie podniesionym ogonkiem. Złapałam na ręce i pognałam do domu.
Jeśli ktoś jej szuka, będzie miał awanturę.
Nie szukał.
Kociątko siedzi w naszej łazience, Jest śliczna i puchata, ma jeszcze mleczne ząbki, oczka obwiedzione czarną konturówką

Jest już po pierwszym odrobaczeniu.
Szuka domku lub choćby tymczasu.
Taka jestem śliczna...

I jeszcze trochę fotek:








