
Jak sobie teraz pomyślę, to wnerw się kumulował od jakiegoś czasu. I tylko częściowo ma on związek z kotami. A w tej części pozornie nie związanej, wnerw i tak o koty zahacza.
Zaczęło się w niedzielę. Baardzo leniwą niedzielę. W okolicach obiadu byłam jeszcze w piżamie.



A miałam w planach [przed-niedzielnych], że pójdę dziś do Doc z różnymi sprawami kocimi.
Druga część wnerwu zaczęła się w dniu, w którym panienka odstawiła mi do domu Kłopotę. Już wtedy widziałam, jak panience zaświeciły się oczka na widok moich maluchów.

Dziś panienka zadzwoniła.... w sprawie adopcji.

Z racji tego, że panienka zastała mnie swym telefonem z odkurzaczem w reku i widmem rodziny za progiem - nie miałam dla niej litości.

A teraz jestem już tak zmęczona, że idę się położyć.