Dla tych którzy znają historię małej Melki nie musiałabym pisać jak to się zaczęło.Ale z uwagi na osoby nieznające wątku zaczniemy od początku.
Po rozstaniu się z pupilem domowym bokserką Sarą,którą musieliśmy uśpić nasz dom zrobił się pusty i strasznie czegoś w nim brakowało.Wspólnie podjęliśmy decyzję ,że brakuje w nim zwierzaka i zdecydowaliśmy ,że weźmiemy kotka.Przeglądając oferty w internecie natrafiliśmy na zdjęcia ślicznej małej kotki Meli,która szukała domku i tak wszystko się zaczęło.Znaleziona przez nas kotka była mieszkanką domku tymczasowego u Matahari.Po rozmowie z opiekunką kotki pojechaliśmy ją zobaczyć i była to miłość od pierwszego wejrzenia

.Melka miała brzuszek jak małe jabłuszko ,któremu doczepiono krzywe drobne łapki i wyglądała rozkosznie.Ustaliliśmy ,że zabierzemy koteczkę po pierwszych szczepieniach do Torunia, jednak złośliwy los zadecydował inaczej.Okazało się, że do domku tymczasowego w ,którym przebywała nieprzewidzianie wdarł się koci tyfus i wet z Bydgoszczy zadecydował aby zabrać Melkę jak najszybciej.Tak więc w czwartek po telefonie od Matahari wsiedliśmy w samochód i popędziliśmy po małą pełni obaw jak to będzie bo miała przyjechać razem z kocurkiem Plackiem ,który w tym samym dniu odszedł za TM.Baliśmy się strasznie tej pierwszej nocy,ale minęła dobrze bo Melka ulokowała się u nas w łóżku za nic mając piękne spanko,które jej kupiliśmy,a o 4.00 rano zafundowała nam pokaz skoków i koncert mruczenia.Potem były odwiedziny u Toruńskiego weta,gdzie zachowywała się nienagannie choć były na ten temat inne pogłoski.Druga noc była w ogóle rewelacyjna bo mała stwierdziła ,że nikt tak nie daje ciepła jak dwunożni i wpełzła między nas mrucząc słodko.
