Wracając do wołu...
Wczoraj pozwoliłam sobie pożyczyć z wpłaty Be pieniądze na wykup swoich leków, ponieważ skończyły mi się przed kilkoma dniami i czułam się już bardzo źle. Do tego wykupiłam zamówione dla Figla dwa leki homeopatyczne - i tym samym zostawiłam w aptece blisko 45 zł:
Korzystając też z pobytu w 'wielkim mieście', do którego musiałam się udać w celu odwiedzenia Urzędu Pracy, zrobiłam tez najpilniejsze zakupy chemii w Plusie, bo już zarastaliśmy (m.in. proszek do prania, płyn do mycia szyb i do naczyń).
Kupiłam też baterie (9 zł - starczą na tydzień) oraz 13 saszetek Whiskasa Supreme z sardynkami (26 zł) - gdyż tylko w tym udaje mi się przemycić doksycyklinę dla tej oto kotki:
To bezdomna Burcia z katakumb, obok Buruni moja najstarsza podopieczna - opiekuję się nią przeszło 7 lat, czyli odkąd zaczęłam swoją 'przygodę' z kotami zdrojowymi. Obie mają teraz ok. 10 lat.
W przeciwieństwie jednak do ufnej Buruni (która też ostatnio niedomaga i którą z początkiem zimy chyba już wezmę do siebie na stałe) - Burcia jest niedotyklaska i superostrożna. Z tego powodu cierpi na przewlekły katar - nie daje mi szans, by wyleczyć go do końca. Mimo zawalonego nosa, zawsze jakoś wyczuwa lek w jedzeniu i natychmiast zostawia.
Muszę się więc uciekać do przeróżnych sposobów, by przyjęła antybiotyk choć przez kilka dni pod rząd. Zdjęcia powyżej robiłam na początku sierpnia, kiedy wyglądała bardzo ładnie, a katar był w fazie utajenia. Jednak we wrześniu wrócił, Burcia schudła, ma brzydką, nastroszoną sierść, a u nosa wiszą ropne gile, co nawet trochę widać na zbliżeniu:
Wcześniejsze próby podania antybiotyku zakończyły się klęską, a ja tylko zmarnowałam dobrą karmę. Wczoraj pierwszy raz zjadła prawie całą porcję z lekiem - właśnie w tym Whiskasie (siedziałam tam z nią znowu blisko godzinę, pilnując, żeby zjadła, i tylko ona).
Tak więc wczoraj, zamiast kupić wyłącznie pół wołu, udałam ponad sto zł na inne, ale również ważne potrzeby. A przed nami kolejny miesiąc... W którym spodziewam się tylko zapłaty za poprzednie zlecenie - ok. 200 zł.
Zgodziłam się na czysty wyzysk, bo dzięki temu udało mi się nawiązać stałą współpracę i kolejne zlecenia powinny być już trochę lepiej płatne. Ale na wynagrodzenie przyjdzie jeszcze trochę poczekać. Tymczasem sytuacja jest coraz gorsza, potrzeby kumulują się i rosną...
W zeszłym miesiącu zarobiłam 85 zł za pierwsze zlecenie i 200 za koszenie trawy - z czego 70 zł musiałam wyłożyć na dentystę, bo gdy przechodziłam z kosiarką pod wiszącą na sznurku bielizną i schyliłam się mocno, w tym momencie również lekko się potknęłam, uderzyłam zębami w rękojeść kosiarki i wybiłam sobie plombę w jedynce (dużą)
Takie to już moje zezowate szczęście...
---