Ukradłam kotkę.


Mam ci ja znajomą, wyszła za mąż, zamieszkała centrum. Wzięła do siebie kociczkę (wzięła, coja bredzę - kupiła na giełdzie, jako persa bez rodowodu. Jak się pewnie większość domyśla, to wcale nie był pers) Kota wychodząca, co chwilę w ciąży. O kastracji znajoma słyszeć nie chciała, bo kastruje się kocury, żeby nie śmierdziały. I tak przez kilka lat. Ja swoje, ona swoje. Razu pewnego - kilka tygodni temu, umówiłam się z wetem na szybką kastrację - wiem, nie powinnam robić szybkiej bez badań



Znajoma się poryczała i z poczuciem winy solennie obiecała, że koty już więcej nie wypuści (mam nadzieję, że dotrzyma słowa) a wet (kochany facet) obiecał, że jak jeszcze raz coś takiego wymyślę, to mnie osobiście wykastruje



A teraz możecie mi nawrzucać

