
Ale od początku. Od jakiegoś czasu zaglądam często do Azylu w Konstancinie i staram się być pomocna. Każde ręce tam się przydają, również takie które głaszczą. Moje właśnie pieszczą. Coś w tym jest, bo jak do tej pory nie trafiłam na osobnika, który byłby na tyle oporny, że trzeba by się poddać. Zajmuję się oczywiście kociakami zdrowymi, zaszczepionymi, które lada moment będą mogły iść do adopcji, a brakuje im jedynie ostatniego szlifu czyli jakiegoś oswojenia

No i tak głaszcząc i miziając kolejne futra zauważyłam w klatce pod oknem dwa małe bure kociątka, które wspaniale się razem bawiły, przy okazji mało klatki nie rozwalając


Podeszłam bliżej do klatki i zobaczyłam, że jeden z kociaków nie ma oczu



Dowiedziałam się, że kotek został znaleziony w silniku samochodu na Żoliborzu, przeżył jako jedyny z miotu, reszta ciałek leżała wokół auta.
Przeżył. Jest zdrowy, na swój sposób radosny, baraszkuje z kumplem w klatce. Ale jakie życie go czeka



W Azylu dostanie jeść, będzie miał opiekę weterynaryjną, ale jak odnajdzie się w takiej gromadzie zwierzaczków

Potrzebny byłby dom, specjalny dom, mający świadomość na wstępie co go czeka w opiece nad kociakiem niewidzącym.
Jego oczy oglądał oczywiście weterynarz /nie okulista/ i twierdzi, że na tym etapie nic nie należy robić, otworki /bo nie oczy

Ale coś z tym ślepaczkiem trzeba by zrobić
