Właśnie weszłam do domu.
Jack miał pobraną krew, nie obyło się bez walki, bo była powtórka z wczoraj - Jack kąsał gdzie popadło. Krew zaniosłam do laboratorium w Koperniku, za jakieś 2h wyniki będą do odbioru.
Jack dostał kroplówkę, pod skórę, żyłki zapadnięte były bardzo, wybrałam, że walczymy o krew, dziś damy pod skórę kroplówkę a od jutra wenflon. Kroplówka z Duphalyte, potem Tolifina, Linco-Spectin, Lydium, Relanium.
Jutro znowu do weta.
Kiedy wróciłam z pracy, weszłam do pokoju i zobaczyłam Jacka na sofie. Podeszłam, a on tak niemrawo chciał podnieść główkę, żeby nadstawić ją pod moją rękę...
Po wecie zaniosłam go do domu, sama poszłam do labu. Wracam, a Jack patrzy na mnie z wyciągniętą do góry głową
Zaczęłam sypać suche moim kotom, patrzę a Jack podchodzi do drapaka i patrzy na pustą miskę. No to szybko pasztecik Miamorka, ten malutki, którego rano nawet nie powąchał. I Jack zaczął jeść!

Zjadł pół paszteciku!

:):):) Cieszę się tak nieśmiało, bardzo, ale strach ciągle we mnie jest olbrzymi.
Potem Jack poszedł zwiedził łazienkę i wskoczył z trudem na krzesło pod stołem i obserwuje koty.
Mam nadzieję, że wyniki będą dobre. Tak bardzo bym chciała...