Witajcie. Jestem małym, kosmatym kotkiem. Pochodzę z bardzo, bardzo dalekiego kraju. Mój właściciel tak często wymieniał jego nazwę, że zapamiętałem bardzo dobrze - z Mołdawii. Całe niemal życie spędziłem w klatce. Gdy pan pakował nas do klatki, wiedzieliśmy, na co się zanosi - wiele dni, wiele godzin będziemy podróżować. Stale będą nas oglądać obcy ludzie, nie będziemy mieć kącika czy łóżeczka, do którego będziemy wracać. Ja mam w dodatku wielki problem z oczkami. Czasem tak mi z nich leci jakaś woda, że niemal nic nie widzę. I nosek mi się zatyka, oddychać trudno i w ogóle - niemiło jest. Pewnego gorącego dnia znów przybyliśmy do obcego kraju. Znów siedzieliśmy w klatce. Było mi smutno. Wokół tyle innych, pięknych kotów, a o mnie stale ktoś mówił, że jestem brzydki. Brzydki, bo mam płaską buzię, wklęsły nosek i stale brudne oczka. Mój właściciel był chory i jakiś trochę zły. Zaraz miałem iść "na ring" więc czesał mnie, szarpiąc mocno. Pani, która mnie kochała, została daleko. Nikt mnie nie pogłaskał, nikt nie przytulił. Dowiedziałem się też, że jestem na sprzedaż. Wokół ludzie kupowali dużo dużo kotów - "dla dzieci". Czasem nawet nie znali ich nazwy. Miałem niemiłe wrażenie, że może ktoś mnie kupi i też będzie szarpał. Albo nie uczesze mnie wcale? Albo nie wytrze mi oczek? Słyszałem, że często kotki takie jak ja wyrzucane są na ulicę, bo trudno się nimi opiekować... Jakieś dziecko prosiło mamę, żeby mnie kupiła, ale ona powiedziała, że nie będzie mnie czesać. "Kupimy jakiegoś z krótkim futerkiem". Ale jeszcze chyba smutniejsze było to, że wokół ludzie najczęściej głośno się ze mnie śmiali i twierdzili, że jestem brzydal. Nikt mnie nie kupi - myślałem sobie. Będę jeszcze wiele miesięcy jeździł po tym kraju, a potem wracał do domu - 2000 kilometrów pociągiem lub autobusem. Wokół nas stale kręciła się jakaś pani. Pan, z którym była włożył palec do klatki i wycierał mi buzię. Fajny ten pan.
Gdy właściciel po raz kolejny szarpnął szczotką, a ja aż się rozpłakałem, pani podeszła i powiedziała: "proszę mi pokazać to kocię, ile pan za niego chce?". Pani była zła, ale przytuliła mnie mocno. Potem usłyszała cenę i odłożyła mnie na kocyk. Wiedziałem, że mnie nie kupi. Stała tylko przy mnie długo, długo, głaszcząc po buzi i przecierając oczka.
Potem był kolejny dzień tłumu, zaglądania do klatki, potem kolejny obcy pokój. A potem... nagle, wieczorem weszła ta pani, wzięła mnie na ręce i powiedziała: "chodź do mnie, mój Mirmiłku, pojedziemy do domu...". Teraz leżę sobie na kocyku, w promykach słonka lub ciepełku fotela. Mam wszystko: kuwetkę stale w tym samym miejscu, miseczki, kocyk, własną budkę. Mam też dwóch braciszków, ale są duzi i na razie nie chcę się z nimi przyjaźnić. Troszkę się ich boję. Mam też swoich Dużych. Obiecali, że będą tylko oni, nikt inny, nikt mnie już nie sprzeda, i nikt nigdy nie powie, że jestem brzydki. Dla nich jestem najpiękniejszy na świecie.
A teraz słów kilka od Dużej. Przepraszam za karygodne milczenie, ale ostatnimi czasy nie wiodło mi się najlepiej. Serniczek proponował pomoc, ale... nie zdecydowałam się na nią. Parę spraw musiałam mocno przemyśleć, a miau w tym nie pomaga. Miałam sporo problemów: w pracy i w domu. Gdy siadałam na forum i czytałam w dodatku o tych wszystkich nieszczęściach, nie potrafiłam odpocząć. Czułam się jeszcze gorzej. Bardzo Was kocham, lecz forum jest pełne cierpienia (choć bardzo się staramy, by tak nie było), a ja musiałam poukładać sobie własne sprawy, nabrać dystansu, nieco ocieplić własne życie zawodowe i małżeńskie. Miałam kolejną przygodę z bezdomniakami - starałam się ratować, ktoś mi pomagał, właściwie się udało, ale ta historia znów nie nastroiła mnie optymistycznie. Przepraszam Kochane Cioteczki, ale musiałam odpocząć. Nie od Was, broń Boże, ale od nieszczęścia, bólu, cierpienia. Zajęłam się głównie swymi roślinkami. Ukorzeniałam, przyjmowałam nowe, cosik dokupiłam, okwiecałam. To mnie niesamowicie relaksowało. Powrót do pracy był bardzo trudny, potem nastąpiło kilka bardzo niesympatycznych sytuacji, ale powoli wszystko zaczyna się układać. To były ciężkie tygodnie. Bardzo Was przepraszam.
Cóż, jest nas teraz sześcioro.

Mirmiłka zobaczyłam na wystawie. Był do sprzedania szybko i byle komu. Hodowca nie chciał z nim wracać nad Morze Czarne. Bałam się, że trafi do pseudohodowli, że zostanie wyrzucony na ulicę. Miał niebywale zapłakane oczka, hodowca czesał go nieumiejętnie. Wzięłam kredyt i kupiłam kociaczka. Ma 5 miesięcy i jest jednym z trzech najpiękniejszych kotów na świecie
Na zdjęciach ma już wymytą buziulkę i zakropione oczka.