Nie pisałam, bo nie chciałam zapeszać. Ale takie zaklinanie rzeczywistości i tak się na nic nie zdało.

Miałam dwa telefony z Allegro. Najpierw babka, która ma już kota i psa, mieszka w domku pod Warszawą. Niestety Smoczyca nie toleruje innych zwierząt, mówiłam jej o tym, ale ona i tak postanowiła spróbować. Spotkałyśmy się nawet, widziała kotkę, głaskała ją, przytulała, pogadałyśmy trochę, zrobiła na mnie wrażenie ciepłej osoby, chociaż trochę małomównej. Rozstałyśmy się w czwartek rano z moją obietnicą przesłania jej do wglądu umowy adopcyjnej. Od tamtej pory cisza. Szczerze mówiąc z jednej strony się cieszę - to był dom z ogrodem, z którego na dłuższe wycieczki wypuszcza się ponoć kot-rezydent.
Drugi domek to młodzi ludzie, którzy - jak napisali w mailu - "zakochali się w kotce". Wprawdzie mieszkają w bloku, byłby więc to domek niewychodzący, nie mają innych zwierząt, ale usłyszałam też coś takiego "moja dziewczyna zna się na kotach bardziej niż ja, zawsze jej babcia miała koty, które miały małe kotki itd.". Poza tym okna na 9. piętrze niezabezpieczone, których wprawdzie podobno nie otwierają, ale za to uchylają od góry.

Będę musiała z nimi pogadać o tym.
W ogóle nie mam doświadczenia w rozmowach adopcyjnych. Boję się, że z jednej strony coś przegapię, coś zbagatelizuję i mojej Smoczycy stanie się krzywda, z drugiej - że będę zbyt stanowcza, zbyt wymagająca.
No a poza tym Smoczyca potrafi nadal dziabnąć znienacka. Tuli się, grucha, przytula, siedzi na kolanach, bawi się myszką, a potem dziab zębiskami albo syczy. I jak tu taką komuś wyadoptować?
