No to tak:
Klękamy na podłodze (albo na łóżku

, w każdym razie siad klęczny ma być), bierzemy delikwenta między kolana, ogonem do siebie, tak, żeby nie był w stanie się cofnąć. Cały czas, od początku: głaszczemy, piukamy, przemawiamy czule i uspokajająco. To bardzo ważne!
I wszystkie te czynności staramy się wykonywać spokojnie, powoli, bez szarpania kota, bez nerwowych ruchów, starając się samemu wewnętrznie wyciszyć. Kot odbiera nasze emocje i zdenerwowanie człowieka bardzo mu się udziela.
Podtrzymujemy koci pyszczek od spodu, lewą ręką, jednocześnie blokując przód kota, żeby nie mógł uciec. Głaszczemy itd.
Następnie lewą ręką naciskamy na policzki za kłami, otwierając pyszczek. Najlepiej jeśli uda się otworzyć szeroko i tabletkę podać na nasadę języka.
Wtedy zamykamy pyszczek naciskając żuchwę i trzymamy tak długo, aż kot w widoczny sposób przełknie. W trakcie tego etapu: całujemy w nosek, drapiemy między uszkami i pod bródką, opowiadamy rozmaite ple ple, jak to kotka kochamy i chcemy żeby szybko wyzdrowiał; opcjonalnie zatykamy własny nosek, jeśli delikwent śmierdzi jak nieboskie stworzenie.
Głaszczemy, drapiemy pod bródką, między uszkami - i tak dalej.
Doskonale się sprawdza metoda, którą kiedyś "sprzedała" Agn, żeby tabletkę okleić ugniecioną kulką z chleba, dla poślizgu posmarowaną olejem. Chleb "odcina" paskudny smak, a olej daje poślizg. Przy odrobinie wprawy efekt jest taki, że kot zdziwiony oblizuje się ze smakiem (po oleju). Sylwka jeszcze dodatkowo wstrzykuje do kociego pyszczka odrobinę wody ze strzykawki, żeby mieć pewność, że tabletka została połknięta. Ja tego w przypadku Myśki nie mogę stosować, bo przy jej wadzie przełyku mogłaby się zakrztusić, ale przy innych kotach to się sprawdza.
Podawanie wszelkich płynów i past wygląda podobnie, tylko trauma dla kota większa, bo nie da się paskudztwa zamaskować chlebem.
Warto takie czynności często ćwiczyć "na sucho, bez tabletki, tylko z samym chlebem albo czymś smacznym, żeby nauczyć kota, że nikt nie dybie na jego życie.
Brutalnego pacyfikowania kota (zwłaszcza chorego) bez potrzeby i uzasadnienia nie toleruję i tępię, kiedy tylko mogę. "Twoja" wetka kiedyś nam pokazywała, jak karmić kota na siłę ze strzykawki (na szczęście nie na naszym kocie
) Robiła to w potwornie brutalny sposób, który przywodził mi na myśl bezduszne pielęgniarki w pewnym zakładzie opiekuńczo leczniczym. Sposób niewątpliwie skuteczny, żeby to zrobić szybko i "taśmowo" , ale odbywało się to kosztem ogromnego stresu kota potraktowanego w ten sposób. Przy ogromnej większości kotów nie ma takiej potrzeby, a robiąc w ten sposób tylko utrudniamy sobie życie na przyszłość, bo kot nabiera trwałych urazów. Zresztą, ten sam kot potrafi zachowywać się diametralnie różnie u różnych wetów - u jednego nie pozwala się dotknąć, u innego na stole mruczy i jest łagodny jak miś pluszowy. Kwestia podejścia.