Jacy ludzie są beznadziejni! Chodzę dokarmiać koty na Zielonej, bo ich karmicielka została potracona przez samochód i ma nogę w gipsie. Parę dni temu na jednym z podwórek usłyszałam głosne miauczenie. Od jednego z lokatorów dowiedziałam sie, że to koteczka, domowa, która własnie się przybłąkała na podwórko i przygarnęła ją jedna z lokatorek, której kotka niedawno zmarła. No, pomyslałam sobie, OK, to dobrze, ze kotka ma dom. Ale na wszelki wypadek prosiłam, żeby lokatorce wyjasnić, ze jak kotka tak miauczy, to pewnie jest w rujce. Moze domagac się wypuszczenia, może siusiać w róznych miejscach, dlatego trzeba ją szybko wysterylizowac. Ja oczywiscie załatwię wszystko, tylko żeby sie zdecydowała... Dzis tam idę, a w pustostanie obok tego podwórka siedzi kotka i miauczy. Próbowałam dawać jej jedzenie ale nie była zainteresowana, natomiast dawała się głaskać i prawie brać na ręce. Poszłam na podwórko i pytam, czy ta lokatorka ma jeszcze kotkę? A, nie, nie ma, wypusciła ją, bo kotka bardzo chciała wyjśc i w dodatku nasiusiała 2 razy poza kuwetą....
Umówiłam się jutro z córką karmicielki, spróbujemy kotke złapac. Pojedzie do lecznicy na sterylkę, opłacę jej parę dni pobytu, ale co z nią zrobię potem - nie mam pojęcia. Pokój zajęty (na długo) przez Gunię, w drugim pokoju rezydentki... mogę ją na któtko zamknąć w łazience, ale ile kot może siedziec w takich warunkach (pewnie mi zaraz ktos napisze, że długo

). A ja naprawdę nie mogę teraz brac nowego kota do domu, musze wyadoptować Sabcię i powoli kontaktowac Pusię z Gunią (brrrrr......). I co ja mam zrobic?