Buuuhuuuhuuu

Moje koty są grube!
Muszę spojrzeć prawdzie w oczy.
Futrzu już od dawna należał do kategorii kotów "dobrze zbudowanych" Od kocięctwa

Jako kociak miał bardzo duże uszy i wiedziałam, że musi do tych uszu dorosnąć. Trochę się zapędził ... i tego dodatku do uszu jest jakieś 6-7 kilo. No właśnie... trzeba by zważyć kociątko.
A Mufeczka... wygląda no cóż, jak baryłeczka na krótkich nóżkach
Co nie przeszkadza jej krzyżować łapeczek, gdy stąpa - jak prawdziwa modelka!
Oto kilka niezależnych opinii z zeszłego tygodnia:
Koleżanka (poprzednio była u mnie jakiś miesiąc temu): "O, Mufcia się zaokrągliła"
Kuzynka: "Mufka to chyba przytyła"
Druga kuzynka (weszła godzinę po pierwszej): "Jakie masz spasione te koty. Ta czarna taka chuda poprzednio była, a teraz taki spaślak" (spaślak, od razu spaślak!)
Sąsiadko-koleżanka: "O rany, jak pies!" (o Nemciu, że duży) "A ta też jaka grubiutka. Nie żałujesz tym kotom"
Jak ja im mogę żałować - w założeniu jestem twarda. Dwa razy dziennie się koty karmi. Ale co mam robić, jak o takiej czwartej rano wstaję sobie na siusiu, a one mnie podstępnie, jak syreny wiodą do kuchni. I ja odruchowo im sypię do misek. Rano sobie przypomniałam, że mnie tak zwiodły podstępnie!
Inna teoria jest taka, że one po prostu jak psy Pawłowa wiodą mnie do kuchni zawsze, gdy mnie widzą.
Jeśli nad ranem idę do łazienki, a potem wracam do łóżka sobie pospać, to te wredne małpy za godzinkę, czy dwie udają, że nic nie zaszło! Nemo jest szczególnie dobry w prezentowaniu boczków, jakie są zapadnięte!
A ja zanim się ocknę to już im zdążę nasypać drugie (!) śniadanie, nie pamiętając, że to pierwsze.
Rano zaledwie trzecie swe kroki kieruję do kocich misek i to mój błąd. Bo pierwsze do kuwet, żeby sprzątnąć nocną produkcję, a drugie do łazienki, żeby się do przytomności doprowadzić. I dopiero wtedy kieruję się do newralgicznego punktu. Koty przez cały ten czas starają się mnie nakierować we właściwym kierunku - idą dwa kroki przede mną i skręcają do kuchni, a przy skręcaniu znacząco się oglądają. A że Metraż Niewielki tak jest zbudowany, że koło kuchni przechodzę zawsze, jak się przemieszczam, to koty wielokrotnie próbują mnie nawrócić na właściwą drogę.
Podczas tych starań następuje zawieszenie broni: Nemo, Mufka i Kminek (który - o dziwo- przy misce wykazuje daleko posuniętą waleczność) zjednoczeni są wspólnym celem. Nemcio popiskuje tak wzruszająco i czule, że prawie daję się nabrać. Wykazuje się przy tym niezwykłą żwawością ruchów i zwinnością, której zwykle jego dostojnemu cielsku nie chce się uskuteczniać.
To się zmienia oczywiście w momencie napełniania michy.
Mufeczka jest zwykle - niechętnie! - puszczana przodem. Chłopaki pchają się do pozostałych mich, przy czym Kmniek coraz bardziej się rozpycha.
Tu następuje moje małe oszustwo. Nemcio na widok puszki zaczyna wyć, więc muszę mu dać troszkę, żeby dał mi spokój. To puszka dla kociaków - kaloryczna. Więc daję mu tak ciut ciut i starannie rozpraszam w suchej karmie, żeby miał trochę roboty. A Kminkowi w tym czasie daję dużo, bo Nemo je wolno. Ale czasem Kminek nie skończy, i wtedy Wielkofutrze kończy jego (kaloryczną!) porcję. A ja w tym czasie karmię Tolę w drugim pokoju. Malutka, grzeczna dziewczynka nie ma tej siły przebicia potrzebnej na walkę o michę z tymi potworami!
Kiedy skończę jej nakładać i wychodzę, pod drzwiami czeka na mnie już zazwyczaj błagalne "miauuuu". Nie-e kochaniutkie, nic z tego tym razem.
Ciocia orchidka miała okazję karmić te potwory przez kilka dni mojej nieobecności i wie, jakie to wszystko skomplikowane.
Próbowałam już różnych kombinacji, żeby się nie tłukły i sobie nie wyjadały. A napięcie i tak zawsze sięga zenitu!
I jakoś tak po drodze się robią grube koty!
