Dobrze ze podrzucasz , to napiszę o dwóch kotach którym pomogłam.
Jednemu odejść ze świata a drugiemu znaleźć dom.
Niebieski ze skarpetkami to brat/syn/ojciec/kuzyn niebieskiej kici- matki Chaberka ( u heli. niedzieli). Gdy 1,5 m-ca tem odławiałam niebieską z dziećmi widziałam go gdy przyszedł na jedzenie. Dokarmia tam moja znajoma, ja byłam tam tylko 2-3 razy na łapankach.
2 tyg. temu zadzwoniła przerażona, ze kot przyszedł na karmienie, po miesiacu nieobecnosci, ale ma potworny, gigantyczny brzuch. Pewnie cos się stało, ona nie wie co robić, etc...
Pojechałam.
Kocurek wyglądał jak kocica z mocno przenoszoną ciążą o 10-ciu płodach.
Zapakowałam do torby i do wetki.
Wetka złapała się za głowę i oniemiała...Omacała brzuch i stwierdziła mnóstwo płynu... kot raz mruczał a raz miauczał z bólu... raz się tulił a raz wyrywał...
Zrobiłysmy rtg.
To co zobaczylam będe pamiętac do końca zycia: GIGANTYCZNY zbiornik z płynem uciskającym wszystkie narządy TAK, ze serce, wątroba, etc było przesuniete do przodu o 2-3 przestrzenie międzyżebrowe.
Zrobiłyśmy test na FIP.
Pozytywny, niestety.
Kot siedział u mnie na rękach przytulony i przestraszony.
Piekny, duży, odpasiony kocurek o prześlicznych zielonych oczach.
Mogłam go albo wypuścić wolno i żyć ze świadomoscią, że za kilka dni będzie umierał w niewyobrażalnych mękach albo pozwolic mu odejść tu i teraz.
I mimo ze nie miałam watpliwosci co powinnam zrobić to była to jedna z najtrudniejszych decyzji jakie musiałam podjąć w gabinecie weta.
Pochowałam go w lesie, obok mojej Rudej...
Drugi kot to cudna, biało-srebrna 2 -letnia koteczka, która przedwczoraj musiała natychmiast opuścić dom. Awaryjnie, z powodu skomplikowanej sytuacji rodzinnej, wprowadziła sie do mieszkania szwagierka z malutkim dzieckiem. Dziecko ma alergię, dusi się... Domownicy płaczą ale nie mają wyboru. Kotka musi isc do ludzi.
Na początku rozmowy próbowałam tumaczyć, przekonywac ale szybko dałam za wygraną bo zaczęto cos przebąkiwac o schronisku...
Pojechałam.
Rodzina zapłakana (oprócz rzeczonej szwagierki). Zapakowali mi kota w wypasiony transporterek, dali krytą kuwetę, miseczki, szczotkę, jedzenie kocie i dużą torbę benka. Przy nich zadzwoniłam do znajomej z jednym kotem i zorganizowałam DT dla kici własnie u niej.
Gdy wkładałam kotkę do samochodu- telefon. Pani brzmiąca bardzo sympatycznei i rzeczowo szuka kota dorosłego, spokojnego, wysterylizowanego...
Szybko naszkicowałam sytuację, wzięłam adres i od razu wykręciłam do niej z koteczką, odwołując telefonicznie miejsce w DT.
Dom super. Pani przemiła, uświadomiona co do żywienia, niewypuszczania, etc.
Z ulgą wróciłam do domu...
Następnego dnia rano- telefon... pani ma alergię, kicha, płacze, smarka, wygląda jak upiór...
Szlocha do słuchawki, że juz sie w kici zakochała a tu taki niefart... bierze Zyrtec ale nic nie działa...
Co było robić... na nowo ugadałam DT i zawiozłam kicię tam gdzie pierwotnie miała jechać. Zadekowałam kotkę w kuchni a rezydentkę, wyłażącą z ciekawości ze skóry, wystawiłam z miskami do pokoju...
Na szczęscie sykanie zmniejsza się w sposób , który pozwala miec nadzieję na szybkie dogadanie się i pokojowe współistnienie, że użyję terminologii politycznej.